Wracam po przerwie. Mam nadzieję, że się nie stęskniliście. Chciałbym już tutaj więcej nic nie zamieszczać, ale chyba nie jest mi to dane.
Na ostatniej wizycie, która była nadprogramową, okazało się, że wzrost węzła jest jeszcze zbyt mały, aby o czymkolwiek mógł świadczyć. Przed chemią i po chemii jest wielkość była 8/9mm. Po ostatnim skanie "wzrósł" o 1mm. Lekarz, z którym miałem spotkanie powiedział, że może to być wszystko. Błąd w pomiarze, przeziębienie, martwy węzęł. Stwierdził, że ryzyko nawrotu zaraz po chemii jest małe, ale niestety jest. Wspólnie zadecydowaliśmy, że ten wzrost jest zbyt mały, aby podejmować decyzję o tak trudnej i skomplikowanej operacji usunięcia tego węzła. Oczywiście powiedział, że jeśli chce to mogą mi go wyciąć, ale to poważna operacja, a może okazać się zbędna. Pobrano krew i zapewniono, że w razie gorszych/złych/beznadziejnych/chujowych/max chujowych wyników natychmiast będą dzwonić i informować.
Po wizycie otrzymałem list z datą kolejnej tomografii. 27 listopada znowu będę czuł gorąc w ciele czyt. odbycie bo tylko tam robi mi się gorąco. Potem dostałem list od Pani doktor ze skierowaniem na badanie krwi. Troszkę byłem zdziwiony bo spodziewałem się kolejnych badań markerów, a tu psikus bo krew badana była pod kątem sprawdzenia nerek. Dziwne....
W poniedziałek wizyta. Kolejna. Pewnie pobiorą krew, może wyślą na prześwietlenie płuc i do domu. I znowu czekanie. Moje "ulubione" zajęcie.
Przejdźmy jednak do najważniejszej sprawy. Otóż od 2dni pobolewa mnie wszystko. Coś w brzuchu, w plecach, w klatce piersiowej.... Oczywiście zapaliła się alarmująca, czerwona lampka, że może to to o czym nie chce słyszeć. Znowu zacząłem się stresować :( mniej jem, nie mogę spać, przestałem funkcjonować. Po raz kolejny osiągam dno psychiczne. Czuję się jak tykająca bomba :/ zazdroszczę Wam spokoju.