poniedziałek, 27 kwietnia 2015

27 Kwiecień

Noc nie była jedną z najlepszych, ale miewałem już gorsze. Budziłem się kilka razy nad samym ranem. Mimo wszystko jakoś wytrwałem do 10 w łóżku. Standardowy zestaw oczywiście. Śniadanie, prysznic i szykowanie się do wyjścia. Autobus, pociąg i kolejny autobus. Modliłem się, żeby tylko wizyta nie była opóźniona bo nie wiem czy wytrzymałbym to napięcie jakie mi towarzyszyło. Po rejestracji w recepcji usiadłem na krześle i liczyłem na jak najszybszą wizytę. Punkt 15 zostałem zaproszony do gabinetu. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie ma jeszcze wyników skanu!!! WTF?! Nie dość, że tyle czasu żyłem w stresie i to jeszcze nie koniec. Zapytano tylko o datę skanu i powiedzieli, że będą dzwonić do szpitala. Znowu powrót do poczekalni i jeszcze większy stres niż był. Chyba nie przeżyłbym gdyby kazano mi wrócić do domu i przyjechać kiedy indziej. Nie minęło 15 minut i wyczytano moje imię znowu. Wszedłem do gabinetu z nadzieją, że jakoś rozwiązali ten kłopot. Wjechała Pani doktor z prowadzącą pielęgniarką. Dodzwonili się, wyników nie mają na papierze, ale lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku i jestem czysty!!!! Kamień z serca :) kilkukrotnie pytałem czy na pewno. Kolejny skan i wizyta w sierpniu. Pogratulowano mi i poproszono o nie zbyt obfite świętowanie :) skierowano mnie jeszcze na badanie krwi, kazano uważać na słońce.
Ustawiłem się w kolejce do pobrania krwi. Zadzwoniłem do mamy, poinformowałem najbliższych. Chyba do końca nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Krew oddana, odwiedziłem Ward3 i poszedłem na autobus. W autobusie odczytałem zwrotne smsy od bliskich mi ludzi i pękło.Wtedy wiedziałem, że to się dzieje naprawdę. Łzy szczęścia leciały i wcale nie chciałem przestawać płakać.
To co teraz czuję nie da opisać się słowami. To najpiękniejsze uczucie jakie jest mi znane. Kurwa wygrałem drugie życie. Zrobiłem to. Wygrałem. Mogę znowu cieszyć się życiem, mogę wrócić do pracy, planować urlop, cieszyć się chwilą i żyć tak, żeby niczego nie żałować. Jutro wstanę, spojrzę w lustro i będę mógł powiedzieć "zrobiłeś to zuchu"!!
Chciałbym z tego miejsca podziękować wszystkim za pomoc, wsparcie, wiarę i trzymane kciuki! :) Jesteście wielcy Moi Drodzy!

niedziela, 26 kwietnia 2015

26 Kwiecień

Nie wiem jakim cudem, ale jakoś przetrwałem te kilka dni od zrobionej tomografii. Śmiało mogę powiedzieć, że jutro jeden z najważniejszych dni w moim życiu. Jutro wyniki tomografii i dowiem się jak będzie wyglądała moja przyszłość.
Po środowej wizycie stresowałem się już trochę mniej. Ciśnienie ze mnie zeszło. Jeden problem z głowy mniej. Z każdym kolejnym dniem stresu było jednak coraz więcej. Oczywistym jest, że w ten niedzielny wieczór poziom stresu osiągnął apogeum i będzie mi towarzyszył, aż do momentu zamknięcia drzwi do gabinetu Pani doktor. Czuję strach przed jutrzejszą wizytą, ale kto by nie czuł. Dziękuje wszystkim za wsparcie, którego mi udzielacie w tych ostatnich dniach. Dziękuje za dzisiejsze wiadomości informujące mnie o trzymanych kciukach i o tym, że wszystko będzie dobrze. To dla mnie bardzo ważne. Cieszę się bardzo, że nie jestem z tym sam, że mam Was. Cieszy mnie fakt, że tak wielu ludzi mi kibicuje. Naprawdę nie wiem czym zasłużyłem sobie na takie wsparcie od Was wszystkich.
Jedyne o co mogę prosić wszystkich czytających ten wpis to o trzymanie kciuków. Mocno i szczerze, ten ostatni raz.
Przez ten cały okres od momentu otwarcia oczu na szpitalnej sali po zabiegu, aż po ostatni dzień chemicznych "obiadków" walczyłem z całych sił, aby wygrać. Wierzyłem, że musi mi się udać. Mam nadzieję, że wygrałem tę wojnę i jutro po otrzymaniu wyników będę płakał. Płakał ze szczęścia.

środa, 22 kwietnia 2015

22 Kwiecień

Dzisiejsza wizyta rozpoczęła się od półtora godzinnego opóźnienia. Nie dość, że byłem zestresowany to jeszcze musiałem czekać i czekać i czekać. W gabinecie wywiad, badanie palcami i rozmowa. Pani doktor powiedziała, że bardzo, bardzo mało prawdopodobne jest, aby podczas chemii lub po jej zakończeniu rozwinął się w drugim jądrze nowotwór. Podczas badania palcami nie zauważyła żadnych nieprawidłowości i podejrzewa, że to infekcja. Zostawiłem swoje siuśki do badania. Powiedziała, że jeśli to nie jest infekcja to skierowany zostanę do specjalnej kliniki bo może to być związane z seksualnymi sprawami. Zasugerowała, żeby się nie denerwować i nie stresować bo to nic poważnego na pewno. Powiedziałem jej, że każdy drobny ból wywołuje u mnie strach. Powiedziała, że to normalne niestety, ale cieszy się, że szybko zareagowałem i że oczywiście o każdym problemie muszę ich informować.
Cieszę się bardzo z tych wiadomości. Zeszło ze mnie trochę to ciśnienie. Jest teraz trochę mniej obaw i strachu.
Wyników skanu niestety nie było. Pani doktor powiedziała, że przy moich wynikach krwi i poprzednim skanie powinienem być spokojny bo ona wie, że będzie wszystko w porządku. Ciężko mi w to uwierzyć i na pewno nie przestanę się denerwować i martwić. Pozostaje mi tylko czekać na poniedziałkowe wyniki. Dzisiaj jednak jest czas na chwilę relaksu i małego świętowania, że to nic poważnego :)

wtorek, 21 kwietnia 2015

20 Kwiecień

Te ostatnie kilka dni to jakiś koszmar. Nie potrafię nawet opisać tego jak się czuję. Strach, nerwy, obawa o wyniki, o ból jądra. Wszystko się posypało i nie mogę sobie z tym poradzić.
W weekend odwiedzili mnie znajomi, w niedzielę byłem u kuzyna na obiedzie. Każdy kontakt z kimś pozwalał mi zapomnieć na chwilę o tym wszystkim. Niestety tylko na chwilę. Każdy najmniejszy ból gdziekolwiek zapalał mi lampkę, że leczenie się nie powiodło. Jeśli na chwilę udało mi się o tym zapomnieć to pobolewanie jądra skutecznie przypominało mi o najgorszym. Najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, trochę popłakał i może jakoś bym przetrwał.
W poniedziałek udało mi się dodzwonić do prowadzącej pielęgniarki w sprawie tego jądra, a raczej jego bólu. W środę wizyta i sprawdzenie o co chodzi. Bałem się o poniedziałkowe wyniki, a do tego doszły jeszcze większe obawy o środowe badanie jądra.
Moja droga jest syzyfową drogą. Upadam, podnoszę się i znowu upadam. To co czuję, to przez co teraz przechodzę nie życzę najgorszemu wrogowi. Gdyby to wszystko mogło być prostsze. Gdyby ktokolwiek wiedział jakie uczucia mi towarzyszą może byłoby łatwiej mi przez to przejść.
Wczoraj udałem się do przychodni po kolejne zwolnienie lekarskie. Czekając w kolejce, aby się zarejestrować z gabinetu wyszedł doktor W. Podszedł, zapytał jak się czuję, co tutaj robię. Gdy dowiedział się, że przyszedłem po zwolnienie zostawił swoje obowiązki i zaprosił mnie do gabinetu. Wypisał zwolnienie, chwilkę porozmawialiśmy. Wspomniałem mu o bólu jądra. Powiedział, że może to być reakcja organizmu na chemię, ale dobrze, że szybko zareagowałem i że na pewno trzeba to sprawdzić. Uświadomiłem sobie wychodząc z gabinetu, że jest mi go cholernie szkoda. Nie potrafię sobie wyobrazić jak źle musi się z tym wszystkim czuć. Może to zabrzmi śmiesznie, ale chciałbym mu jakoś pomóc, ale nie wiem jak. Co mogłoby mu pomóc.
Dzisiaj badanie. Będę wiedział na czym stoję. Boję się tej wizyty bo nie mam siły ani fizycznej ani psychicznej.

piątek, 17 kwietnia 2015

17 Kwiecień

Całe 9dni bez posta. Życzę sobie, aby ten post był przed ostatnim.
Od skończonej chemii trochę się w moim życiu wydarzyło. Fizycznie czuję się ok.Z każdym kolejnym dniem czuję się silniejszy, nie męczę się już tak. Pogoda była całkiem ładna, więc zaliczyłem kilka spacerów.
Nie ukrywam, że rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu nie są najlepsze. Nieporozumienie na linii ja-Tesco. W pewnym sensie po części jestem zadowolony z końcowego efektu. Jak to w takich sytuacjach bywa oczywiście nie ma winnego czyli winny jest pracownik :P Takie życie robola z magazynu.
Po drugie i najważniejsze. Pojawił się bardzo duży problem w postaci lekkiego bólu jądra. Lewego jądra bo prawego już nie mam. Są dwa wyjścia. Albo to coś poważnego albo nie. W poniedziałek będę musiał zadzwonić do pielęgniarki prowadzącej i zapytać co z tym fantem robimy. Czy mam iść do przychodni, może wizyta w szpitalu, a może podjechać do nich. Nie ukrywam, że jestem tym bardzo przejęty i obawiam się najgorszego.
Po trzecie byłem dzisiaj na skanie. Wspaniała godzina 19:40. Przebrałem się w koszulo-sukienkę, dałem sobie znowu wbić wenflon w żyłę. Tym razem nie było aż tak gorąco po kontraście jak przy pierwszym skanie. Nic nie chcieli powiedzieć niestety. Zapytano tylko czy mam zabukowaną wizytę u lekarza. W każdym ich wzroku, w każdym zdaniu, pytaniu wyczuwałem, że coś jest nie tak. To właśnie robi z człowiekiem stres. Po wyjściu ze szpitala uświadomiłem sobie, że ten cały stres, obawy dopiero teraz się zaczynają.
Boję się cholernie tych wyników. Boję się tego bólu jądra. Najchętniej usiadłbym i popłakał sobie trochę, ale przecież chłopaki nie płaczą. Czeka mnie teraz 10 dłuuuugich i kiepskich dni. Pewnie z każdym kolejnym dniem stresu i obaw będzie coraz więcej. Wiem, że nie powinienem się stresować bo nie mam na to wpływu i szkoda moich nerwów, ale to chyba naturalne, że się denerwuję. Mój cały optymizm i wiara w sukces gdzieś uleciały. Na dzień dzisiejszy ciężko mi uwierzyć, że będzie dobrze.

środa, 8 kwietnia 2015

8 Kwietnia

Etenszyn! Etenszyn!
Jestem, byłem i wróciłem :) zaliczyłem dzisiaj ostatnią wizytę na chemicznych "obiadkach". Dzisiaj jest ten szczęśliwy dzień. Jestem po pierwsze bardzo dumny z siebie. W obcym kraju, bez osobistego wsparcia bliskich dałem radę. Oczywiście bardzo dziękuję wszystkich, którzy towarzyszyli mi w czasie tej drogi. Po drugie ta choroba i te 9tygodni chemioterapii bardzo zmieniło moje podejście do życia. Trzeba cieszyć się życiem, cieszyć się każdą chwilą, cieszyć się każdą drobną rzeczą. Nie robiłem tego wcześniej. Teraz robię i żyję się zajebiście :) Po trzecie jestem cholernie szczęśliwy, że ten etap(kolejny już) mam już za sobą. Dzisiaj jest ten dzień kiedy powinienem otworzyć maleńkiego szampana, że jakoś tą chemię przeżyłem! Jutro pewnie zacznę na nowo się martwić i obawiać o skuteczność leczenia, ale dzisiaj nie ma czasu na smutki! Aż mam ochotę otworzyć okno i krzyknąć: " Zrobiłem to kurwa! Dałem radę!", ale mieszkam na spokojnej dzielni także nie będę straszył sąsiadów :)
Jak co środę schemat wyglądał tak samo. Śniadanie, prysznic i podróż. Wszystko wyglądało tak samo jednak myśl w głowie, że robię to po raz ostatni wywoływała uśmiech na mojej morduni. Zameldowałem się w szpitalu przed 14. Okazało się, że łóżko już na mnie czeka. W recepcji przekazałem piękną, dużą kartkę, w której podziękowałem całemu personelowi z Wardu3 za wszelką, nawet najmniejszą pomoc, której udzielono mi na oddziale. Miło zaskoczyłem wszystkich tą kartką :) oni zaskoczyli mnie swoim profesjonalizmem, nastawieniem, pomocą i codziennym uśmiechem, więc cieszę się, że i ja mogłem ich czymś zaskoczyć :)
Podłączono mnie praktycznie z miejsca. W czasie rozmowy z moją ulubioną pigułą dowiedziałem się, że jest w ciąży i następne święta na pewno spędzi w domu. Jak to nawinął Smarki "złamałaś mi serce niunia"! Miałaś być moją żoną ;) uśmiechnęła się, a mi nie pozostało nic innego jak jej pogratulować :)
Nawet spóźniająca się chemia nie była dzisiaj problemem bo wiedziałem, że jest tą ostatnią.
Po skończonej chemii pożegnałem się ze wszystkimi obecnymi na oddziale i obiecałem zajść 27kwietnia i poinformować o wynikach. Super Mario na pewno będzie tęsknił za wszystkimi, ale wolałbym się z Nimi już nigdy nie spotykać na Wardzie3. Na żadnym Wardzie :) Oczywiście po wyjściu ze szpitala Subway został zaliczony, kanapka wciągnięta i można wracać do domu.
Szczęśliwy, lekko zmęczony mogę się spokojnie relaksować na sofie :)
Mam nadzieję, że moje pozytywne nastawienie, które towarzyszyło mi przez cały okres leczenia będzie miało wpływ na to, że jest to dopiero początek dobrych wiadomości. Nie może być inaczej!!

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

2-6 Kwietnia

Po środowej chemii czułem się nadzwyczaj dobrze dlatego postanowiłem to wykorzystać. Cały czwartek poświęciłem na robienie samych wspaniałych rzeczy :) posprzątałem trochę w domu. Łazienka, kuchnia w końcu zaczęły jakoś wyglądać. W sypialni posprzątałem, powycierałem kurze. Zrobiłem 3 prania i zauważyłem, że na mój ulubiony zapach płynu do płukania pojawiają się mdłości. Taki urok leczenia. Płyn do płukania musiał zostać wymieniony i sytuacji wróciła do normalności.Wymieniłem zawartość łasuchowego kibelka, aby i on mógł poczuć świeżość. Czujesz się dobrze, nie masz mdłości i w pamięci przywołuję na przykład szpital i obiady i automatycznie pojawiają się mdłości albo na przykład pomyślę o czymś czego nie lubię albo o zapachu, którego nie "trawię" i już jest kiepsko. Zastanawiam się czy tak będzie również po leczeniu. Czy jak skończy się leczenie i "obiadki" ze mnie wyjdą całkowicie to te przykre wspomnienia dalej będą wywoływać mdłości. Korzystając z ładnej, czwartkowej pogody udałem się do miasta, aby zrobić małe świąteczne zakupy. Wieczorem padłem po całym dniu ruszania się :) no i chyba tak przedobrzyłem w czwartek i tyle zrobiłem, że cały piątek czułem się kiepsko. Znowu byłem zmęczony i na nic nie miałem ani siły, ani ochoty. Po raz kolejny popełniłem ten sam błąd podczas leczenia. Poczułem się na lepiej i zrobiłem tyle, że przemęczyłem organizm i następny dzień spędziłem w łóżku.
W sobotę od samego rana wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na obijanie się bo musiałem coś przygotować na święta. Zrobiłem sałatkę, kotlety, żurek gotowany był w niedzielę :) odwiedziłem również dom kuzyna, żeby włączyć ogrzewanie, aby po powrocie z Polski dupki im nie zmarzły :) w nagrodę zostało mi przywiezione butelkowe, lokalne piwo. Sambor już się chłodzi, abym po leczeniu mógł się nim rozkoszować :)
Wieczorem odzyskałem siły po całodziennym dniu robienia czegoś, więc odwiedziłem na chwilę sąsiadów :)
Świąteczną niedzielę spędziłem przed tv na sofie rozkoszując się sałatką, ciastem, jajkami i żurkiem na tyle na ile oczywiście pozwolił brak apetytu. Ciężko się je jeśli nie ma się apetytu, ale jeść trzeba bo do wagi trzeba wrócić. Trzeba odrobić to co zrzuciłem. Zrzucić jest prosto, ale przytyć będzie ciężej. Nie wszystko musi być proste. Wieczorem znowu odwiedziłem sąsiadów :)
W środę ostatni chemiczny "obiad". Nie wiem co będę teraz robił w środy skoro każda od 9 tygodni była zaplanowana. Z jednej strony bardzo się cieszę, że to już koniec, że wytrzymałem, że jakoś dałem radę, że przez te 9tygodni naprawdę dobrze się trzymałem i dzielnie walczyłem. Z drugiej jednak strony im bliżej końca, a to już za dwa dni, tym mam coraz większe obawy. Mam obawy, że leczenie nie pomogło, że wcale nie musi być tak kolorowo jak zakłada onkolog, że podczas okresu między ostatnią chemią, a skanem i wizytą choroba wróci. Cały czas byłem silny i wierzyłem w sukces, ale im bliżej końca tym większe obawy przed nieznanym. Nie wiem czego się spodziewać, czego oczekiwać. Wiem tylko czego chcę i pragnę. Chcę mieć to za sobą, chcę usłyszeć, że wszystko jest w porządku, chcę dojść do siebie, chcę wrócić do normalnego życia, pracy, do spotkań ze znajomymi. Chcę tej normalności jak niczego wcześniej.
Skan zorganizowano na 17 kwietnia w Doncaster także nigdzie nie trzeba będzie jeździć :) 27 kwietnia wizyta u onkologa i wtedy będzie wszystko wiadomo. Za 3 tygodnie będę wiedział jak będzie wyglądała moja przyszłość. Boję się, cholernie się boję.

środa, 1 kwietnia 2015

1 Kwiecień

Chwilkę mnie tu nie było. Mam nadzieję, że nikt się zbytnio nie martwił brakiem wpisów :) jeszcze żyję. Nie ukrywam, że chciałbym jak najszybciej zapomnieć o ostatniej 3dniówce w szpitalu. Było chujowo. Ciągłe zmęczenie, mdłości, senność, siuśki, cały czas z Pieszczochem. Do tego wszystko mi śmierdziało co powodowało jeszcze gorszy stan niż był. W sobotę wróciłem do domu dzięki uprzejmości mych przyjaciół z nadzieją, że z każdym dniem będzie lepiej. Nic bardziej mylnego. Chujowo było i w niedzielę i w poniedziałek i we wtorek. Wydawało mi się nawet, że w niektórych chwilach było nawet mega chujowo. Wiedziałem czego się spodziewać. Wiedziałem, że ostatni cykl będzie najgorszy, ale tego to  nawet w najczarniejszych scenariuszach sobie nie wyobrażałem. Straszne uczucie kiedy nie masz na nic siły. Dosłownie na nic. Mruganie Cię męczy, a Ty nic z tym nie możesz zrobić. Wszystkie plany typu sprzątanie, pranie itp. zostały przełożone w czasie. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyjść na prostą.
Jak to dobrze, że Rudzielec był cały czas przy mnie i możliwość przytulenia do Niego dodawała mi maleńki procent do siły.
Dzisiaj był kolejny dzień trzeciego cyklu. Kurwa przedostatni tydzień! Obudziłem się i już wiedziałem, że będzie kiepsko. Coś wrzuciłem na ruszt, wziąłem prysznic, zmieniłem pościel, ale Lidla już odpuściłem. I tak zrobiłem dużo. Ubrałem się i już miałem dzwonić, że nie przyjadę bo kurwa nie miałem siły tyłka podnieść z krzesła. Myśl, że jeszcze tylko dwa tygodnie mnie zmobilizowała. Udałem się na autobus, po drodze kupiłem pączka, pociąg, autobus i Ward3 wita! Łóżko już czekało, było gotowe. Z tym, że pierwszy raz naprawdę to ja nie byłem gotowy. Piguła nie naciskała, pogadała. Zapomniałem wspomnieć, że od poniedziałku boli mnie żyła. Czasem jebie. Jak to się mówi jak nie urok to wiadomo co. Chyba skończyła się jej przydatność i po 7tygodniach odmówiła posłuszeństwa. Dzisiaj zmieniliśmy rękę i i o dziwo nic nie bolało. Może byłem tak zmęczony, że nawet nie zauważyłem, że bolało, a może lewa ręka tak boli, że nie wyczułem bólu prawej. Mniejsza o to. Modliłem się tylko o szybki koniec tego wlewu. Na mdłości doradzono mi branie regularnie dwóch tabletek. Powinno pomóc także od jutra zaczynam. Chemia jakoś minęła. Te środy takie najgorsze nie są. Trzeba się tylko zebrać. Po chemii wsiadłem w autobus, pociąg i znalazłem się w Doncaster :) Subway zaliczony. Po drodze do domu wstąpiłem do Lidla na małe zakupy i teraz mogę odpoczywać.
Po wejściu do domu nie wytrzymałem. Całą drogę jakoś dawałem sobie z tym radę, ale pękło coś we mnie. Na sali leżał ze mną starzy Pan. Na oko jakieś 55lat. Była w odwiedzinach Jego małżonka. 7tygodni się udawało. W końcu nadszedł czas, że spotkałem "słabszą" osobę na swojej chorobowej drodze. W momencie pożegnania popłakał się i wydusił z siebie tylko dwa zdania. " Nie mam już siły walczyć. Jaki jest sens mojej walki skoro tak się męczę". To było straszne. Wróciłem do domu i popłakałem się jak małe dziecko. Dlaczego to życie musi być tak okrutne? Dlaczego musimy mieć gorsze chwile? Dlaczego nie możemy mieć zawsze siły by walczyć? Czemu ten człowiek musi się męczyć, a jakiś jebany pedofil czy morderca żyje sobie bez problemów i stresów?
Co Nas nie zabije to Nas wzmocni. Mam nadzieję, że dla tego Pana zaświeci jeszcze słońce i on znajdzie w sobie siłę, by walczyć o następne jutro.