Całe 9dni bez posta. Życzę sobie, aby ten post był przed ostatnim.
Od skończonej chemii trochę się w moim życiu wydarzyło. Fizycznie czuję się ok.Z każdym kolejnym dniem czuję się silniejszy, nie męczę się już tak. Pogoda była całkiem ładna, więc zaliczyłem kilka spacerów.
Nie ukrywam, że rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu nie są najlepsze. Nieporozumienie na linii ja-Tesco. W pewnym sensie po części jestem zadowolony z końcowego efektu. Jak to w takich sytuacjach bywa oczywiście nie ma winnego czyli winny jest pracownik :P Takie życie robola z magazynu.
Po drugie i najważniejsze. Pojawił się bardzo duży problem w postaci lekkiego bólu jądra. Lewego jądra bo prawego już nie mam. Są dwa wyjścia. Albo to coś poważnego albo nie. W poniedziałek będę musiał zadzwonić do pielęgniarki prowadzącej i zapytać co z tym fantem robimy. Czy mam iść do przychodni, może wizyta w szpitalu, a może podjechać do nich. Nie ukrywam, że jestem tym bardzo przejęty i obawiam się najgorszego.
Po trzecie byłem dzisiaj na skanie. Wspaniała godzina 19:40. Przebrałem się w koszulo-sukienkę, dałem sobie znowu wbić wenflon w żyłę. Tym razem nie było aż tak gorąco po kontraście jak przy pierwszym skanie. Nic nie chcieli powiedzieć niestety. Zapytano tylko czy mam zabukowaną wizytę u lekarza. W każdym ich wzroku, w każdym zdaniu, pytaniu wyczuwałem, że coś jest nie tak. To właśnie robi z człowiekiem stres. Po wyjściu ze szpitala uświadomiłem sobie, że ten cały stres, obawy dopiero teraz się zaczynają.
Boję się cholernie tych wyników. Boję się tego bólu jądra. Najchętniej usiadłbym i popłakał sobie trochę, ale przecież chłopaki nie płaczą. Czeka mnie teraz 10 dłuuuugich i kiepskich dni. Pewnie z każdym kolejnym dniem stresu i obaw będzie coraz więcej. Wiem, że nie powinienem się stresować bo nie mam na to wpływu i szkoda moich nerwów, ale to chyba naturalne, że się denerwuję. Mój cały optymizm i wiara w sukces gdzieś uleciały. Na dzień dzisiejszy ciężko mi uwierzyć, że będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz