Kolejny dzień z serii "bizi". Dwa spotkania, w dwóch różnych szpitalach. Na 13 zameldowałem się w banku nasienia. To znaczy z lekkim poślizgiem bo zamiast trafić do laboratorium trafiłem na oddział w jeszcze innym szpitalu. Na szczęście oddział wykonał szybki telefon do laboratorium, a wszystkie szpitale są blisko siebie i przyjęto mnie w laboratorium z otwartymi ramionami i pojemniczkiem na nasienie :P najpierw oczywiście papierkowa robota, dopiero potem przyjemności. Dowiedziałem się, że zamrożą cząstkę mnie na 10lat, a potem w razie czego mogę przedłużyć na kolejne 10. Do tego zadeklarowałem się, że w razie śmierci mogą wykorzystać moje nasienie do badań treningowych. A co mi tam!! Przynajmniej tyle pożytku ze mnie będzie :) W poniedziałek mam drugie spotkanie w tej samej sprawie. Muszą sprawdzić, które plemniczki silniejsze bo tylko jedną probóweczkę mogą zamrozić. Na szczęście już teraz wiem gdzie i raczej się nie spóźnie. No chyba, że zaśpię :P po "umysłowej" pracy przeszedł czas na przyjemność. Ten pokoik całkiem spoko był i filmy fajne grali. Mam nadzieję, że ukrytej kamery nigdzie nie było! Trochę dziwne uczucie towarzyszyło mi gdy "PO" oddając pojemniczek pytałem czy tyle wystarczy... Także bank nasienia mam zaliczony. Dosłownie zaliczony!
Jako, że spotkanie skończyło się około 14 miałem jeszcze dwie godziny do wizyty u onkologa, więc postanowiłem udać się w poszukiwaniu sklepu z pożywieniem. Jak na prawdziwego myśliwego przystało znalazłem Sainsburys'ego i złapałem dobre wrapiki w zestawie.Udałem się z upolowaną "zwierzyną" do szpitala. Nie miałem ochoty jeść na świeżym powietrzu, gdyż bałem się, że zdmuchnie mi głowę razem z całym mną. Przyszedłem, zarejestrowałem się i już myślami otwierałem jedzenie kiedy usłyszałem, że muszę udać się na pobranie krwi. Prosto z ulicy pod igłę ;/ pobrali kolejne 50próbek jakby sprzed tygodnia było im mało!! Jeszcze chwilka i w ogóle pozbawią mnie krwi krwiopijcy! Krew oddana, więc zabieram się za wrapa :) z tym, że mija 16, a mnie nie wołają. Mija 16:15, a mnie nie wołają!! Lekko ciśnienie mi się podniosło, jak zwykle kiedy coś nie idzie po mojej myśli. I nagle komunikat "Etenszyn, etenszyn!" Dr Evans przyjmuję z godzinnym opóźnieniem! Niech Cię chuj strzeli. Nie dość, że nie szedłem do kibelka w obawie, że minie moja kolej to teraz jeszcze muszę czekać i czekać. Trudno się mówi. Dobrze, że dali znać :) z tym, że godzinka minęła, a ja dalej kwitnę w poczekalni ;/ w telefonie bateria pada czyli nici z serfowania po necie, muzyki też za dużo nie posłucham. No i nagle okazało się, że zostałem saaaaaaaaaam, całkiem saaaaaam w poczekalni, więc teraz albo ja albo pani sprzątaczka zostanie poproszona. W pewnym momencie dawałem jej większe szanse niż sobie. 17:20 usłyszałem swoje imię i nazwisko, to znaczy domyśliłem się, że chodzi o mnie. Zmierzyli, zważyli i zaprosili do pokoiku. Pan tłumacz już był na słuchawce, przywitałem się i w ciszy czekaliśmy kolejne 15 minut na przyjście pani doktor. Powiedziała co wiedziała, na pytania odpowiedziała. Jeśli mogę się czymś pocieszyć w tej całej sytuacji to tym, że nawet gdyby nie było tego przerzutu i tak skierowano by mnie na chemię. Przerzut nie jest duży, wyniki krwi też są podobno dobre. Nie wiem co według nich oznacza słowo "dobre", ale przekonam się o tym, gdy dostanę wszystkie wydrukowane wyniki w poniedziałek. Chyba mnie polubili skoro tak często chcą mnie widywać :)
Chemię zaczynam 21stycznia. Nie, żebym nie mógł się już doczekać. Boję się, kurewsko się boję. Chemii, tego jak będę się czuł, co ta chemia ze mną zrobi. Nie boję się walki bo wiem, że wygram! Boję się chemii. W 1,4 i 7 tygodniu będę musiał meldować się na 3dni w szpitalu. Będę musiał zostawić swoje dziecko samo w domu :( zatęsknię się za moją mordeczką rudą, najukochańszą.... Mam nadzieję,że wyniki podczas chemii będą na tyle dobre, że będą mogli ją kontynuować bez żadnych przerw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz