Od dobrych kilku dni męczyły mnie dziwne bóle brzucha, z którymi
oczywiście byłem kilka razy u lekarza. Od kilku miesięcy wyczuwałem coś
na prawym jądrze, więc postanowiłem udać się z tym do lekarza bo może to
miało być przyczyną moich dolegliwości. Udałem się, więc do przychodni.
Dopiero po tym gdy głośno krzyknąłem, że mam coś na jaju pani z
recepcji, której nie pozdrawiam zgodziła się na wizytę jeszcze tego
samego dnia.
Spięty, zestresowany udałem się do gabinetu. Dr W.,
który pewnie jeszcze niejednokrotnie będzie się pojawiał w moich postach
wysłuchał co mam mu do powiedzenia na temat swojej przypadłości. Po
wywiadzie zabrał się do badania moich jąderek. Jakież było moje
zdziwienie gdy lekarz stwierdził, że to guzek znajdujący się za jądrem i
niczym mam się nie przejmować. Jego "nofing to wory" będę pamiętał do
końca życia. Gdy zasugerowałem czy jest pewny, że to nie znajduje się na
jądrze zapewnił, że na sto procent nie jest to nic groźnego. Pytając o
inne badanie potwierdzające jego diagnozę tudzież wykluczenie jej
odparł, że nie widzi takiej potrzeby ( w tym miejscu chciałbym pozdrowić
agencję pracy Prime Time, w której musiałem jebać 107% normy!!!!). O
zgrozo tyle się stresowałem, żeby usłyszeć, że to nic takiego, że to
nawet kurwa na jądrze nie jest. Człowiek młody i głupi. Wróciłem do domu
i dalej żyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz