Był weekend i go nie ma. Nawet nie wiem kiedy minął. Nie to, żebym
wracał do pracy bo mam wolne do środy włącznie, ale przyjęło się, że
weekend to sobota i niedziela.
Zrobiłem AŻ nic w tym czasie.
W
sobotę byłem u kuzyna, ale nikogo nie zastałem i pierwszy raz przydał
się klucz :) wypiłem w towarzystwie psinki herbatę i wróciłem do domu.
Wieczorem odwiedziłem byłych sąsiadów. Dobrze było się spotkać i spędzić
wspólnie trochę czasu razem. Wypiłem dwa małe piwka. Co mi tam :) nawet
ze zwierzątkiem coś mi się od życia należy. Dostałem baty w Fifę. Ząb
pobolewał, więc to pewnie przez niego przegrałem :P
W niedzielę
udałem się na obiad do rodzinki mej :) przegrałem w piłkę, zostałem
zboksowany i wróciłem do domu. Ząb dalej bolał. Nikomu nie udało się go
niestety wybić. Wieczorem odwiedziłem przyjaciół. Herbatka wypita,
rozmowa zaliczona. Wieczór uważam za bardzo udany :) pomijam fakt, że
znowu przegrałem w Fifę. Chyba się do tego nie nadaję.
Jest
poniedziałek rano i przeziębienie wróciło. Miałem plany na dzisiaj i
chyba muszę je lekko zmodyfikować. Jutro wizyta u dentysty. Wolałbym
nikogo nie opluć kichając i nie osmarkać. Nie mogę doczekać się tego
"ćpienia". Jeszcze się nie stresuję. Jeszcze.
Poniedziałek 21:30
Postanowiłem
ugotować rosół. Znając swoje życiowe szczęście po jutrzejszym wyrywaniu
zębów nie będzie mnie bolało. Będzie mnie JEBAŁO. Pomyślałem, że może
chociaż troszkę rosołu zjem. Może chociaż tyle się uda.
Zaczął
udzielać się stres. Zamykając oczy widzę ten wenflon, dentystkę z
przyrządem podobnym do siekiery, tkwiące zęby, których nie można
wyciągnąć i tryskającą wszędzie krew. Ja pitoooole. Albo zęby, albo ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz