Jakimś cudem udało mi się przetrwać te kilka dni po diagnozie. Chyba pomogło mi to, że chodziłem do pracy. Byłem wśród ludzi, w dzień starałem się spać i jakoś wracałem do formy psychicznej. W pracy ludzie zachowywali się super. Podchodzili i pytali, wspierali czy to gestem czy dobrym słowem.
Obiecano mi, że kwestią wynagrodzenia podczas mojej nieobecności mam się nie przejmować i wszystko będzie załatwione. Przynajmniej jeden problem z głowy. Zaproponowano trening w biurze, żebym podczas chemioterapii mógł przyjść do pracy jeśli będę się czuł na siłach. To takie szczęście w nieszczęściu, widzisz, że nie jesteś obojętny dla tych wszystkich ludzi, którzy Cię otaczają. To cholernie miłe i budujące. Jeśli podczas leczenia na chwilkę zabraknie mi siły, pogubię się, będę miał gorsze chwile i myśli o poddaniu się to wiem, że będę walczył dalej dla tych wszystkich ludzi, którzy trzymają za mnie kciuki. Wiem, że to dziwnie zabrzmi bo powinienem walczyć dla siebie, wierzyć w wyleczenie cały czas, ale czasem są chwile gorsze, czasem lepsze, a tych wszystkich LUDZI nie mogę zawieźć.
W piątek nad ranem wezwano mnie do biura w trybie natychmiastowym. Człowiek się śpieszy, żeby szybko skończyć załadunek bo w brzuszku burczy i wrzuciłby coś na ruszt to zawracają gitarę biurem. W drodze do biura przypomniałem sobie, że przy pierwszym załadunku z premedytacją coś zjebałem i od razu pomyślałem, że pewnie tir zdążył wrócić i będzie lipa. Nikt wtedy nie będzie patrzył czy Mariuszek jest chorutki czy nie. Szybka wbita do biura, na pełnym luzie jak gdyby nigdy nic. Stało się coś czego nie spodziewałem się nigdy. Dostałem kartkę, na której wszyscy się wpisali z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Żeby tego było mało okazało się, że zrobili zbiórkę pieniążków. Kurwa teraz o tym myślę i łzy napływają mi do oczu. Wtedy mnie zatkało, nie wiedziałem co zrobić, co powiedzieć, jak się zachować. Z karpiem, dziękując wszystkim po kolei wyszedłem z biura i poszedłem odłożyć wszystko do szafki. Popłakałem się jak małe dziecko. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli szanujesz innych to inni szanują Ciebie, jeśli Ty kogoś lubisz, to ktoś lubi Ciebie. Chyba jednak troszkę muszą mnie tam lubić skoro zdobyli się na taki gest. Jesteś z tymi ludźmi raptem rok czasu, a wiesz, że stoją za Tobą w tak trudnej sytuacji.
Cieszę się, że w ciągu tych kilku dni była przy mnie osoba, która bardzo mi pomogła stanąć na nogi. Na chwilę mogłem zapomnieć o tym wszystkim, dzięki czemu gościł na mojej morduni uśmiech :)
Dopiero co wróciłem do pracy, a tu piątek, sobota, niedziela i poniedziałek wolne! Poniedziałek wizyta u onkologa, więc to raczej wolny dzień nie jest. Dowiem się co i jak. Boję się, ale wierze,że będzie dobrze, a to już połowa sukcesu.
Grałem z chrześniakiem w piłkę :) po kilku przegranych meczach w końcu udało mi się wygrać! Dobrze jest usłyszeć od tych kochanych brzdąców siedzących mi na kolanach, że mnie kochają <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz