czwartek, 29 stycznia 2015

27-28 Styczeń

Doszedłem do siebie. Chyba. Trochę coś tam jeszcze boli po wyrwaniu ząbków, pojawiła się opuchlizna, która w ogóle nie dodaje mi uroku. Nie dość, że na co dzień wyglądam chujowo to jeszcze teraz mam zdeformowaną twarz :P mam nadzieję, że zejdzie bo lepiej jest wyglądać chujowo niż chujowo max :)

Pojawiłem się we wtorek przed czasem. Już z ulicy czułem ten dentystyczny smród. Jak na złość ząb przestał mnie boleć i pomyślałem czy na przykład nie zawinąć się do domu i olać tą męczarnię. Na szczęście/nieszczęście byłem z kuzynem i raczej nie dałbym rady uciec. Warunkiem wyrywania ząbków była obecność dorosłej osoby, która będzie mogła się mną zaopiekować po zabiegu, w czasie podróży i w domu. Wstałem we wtorek z myślą, że powinienem się najeść bo to mogą być ostatnie chwile, w których jeszcze normalnie mogę jeść. Tu jednak pojawił się psikus w postaci mdłości i biegunki wywołanej stresem. Nie dość, że mam raka, jadę wyrwać zęby to jeszcze kurwa jeść nie mogłem bo jelita grają sobie koncert. Żenuaaaaa!
Zarejestrowałem się, usiedliśmy w poczekalni. Kuzynek dojebał szpileczkę, że wyjdzie stado Ciapków z wiertarkami, że on sobie zaraz pójdzie do Subway'a, a ja nie będę mógł nic jeść. Nie ma to jak wsparcie rodziny :P lekki poślizg, ale wywołano jak do tablicy na matmie w liceum. Szedłem jak na ścięcie, ale wiedziałem, że i tak musiałbym to zrobić. Pozwolono mi usiąść na fotelu i się zrelaksować.... Jasneee. Gabinet dentystyczny i relaks. Podpisałem dokumenty, pożartowaliśmy sobie, zakazano mi korzystania z portali społecznościowych i robienia zakupów przez internet po powrocie do domu, zmierzono ciśnienie, założono wenflon i się zaczęło. Wstrzyknięto coś co uratowało mi życie przed zejściem na zawał. Pamiętam tylko zastrzyki ze znieczuleniem i wyrywanie pierwszego z zębów. Nie bolało!!! :) coś tam mi świta, że wciskali mi waciki do buzi, że szyli mi dziąsło,że pytałem czy mogę zobaczyć zęby i czy mogę zabrać je do domu (nie pozwolono). Po wszystkim udałem się do pokoju obok na odpoczynek. Byłem jak pijany, dobrze, że mnie prowadzono. Czułem się jak Rocky po walce. Wygranej oczywiście :) teraz już wiem dlaczego zakazano mi korzystania z internetu. Nie za bardzo kojarzę nawet co działo się w domu. Pamiętam, że kimnąłem się u kuzyna. Potem wróciłem do domu i poszedłem spać.
Wstałem rano i czułem się jak Rocky, ale po walce z Kliczkiem. Już nie byłem taki pewny czy na pewno wygrałem walkę :P nie miałem dwóch zębów, w sumie dalej ich nie mam :P nie mogłem jeść, spuchła mi mordunia, do tego mimo wszystko bolało, więc paracetamol poszedł w ruch kilkukrotnie. Jakoś przeżyłem! Jestem, żyję i piszę kolejnego posta.
Dzisiaj już jest lepiej. Nie boli, jeść dalej nie mogę, spuchnięty jeszcze jestem, ale chyba się goi :)
Pojawił się mały problem. Pani dentystka powiedziała, że nie powinienem wracać do pracy już przed chemioterapią. Wziąłem jeszcze na czwartek i piątek urlop. W sobotę będę myślał co dalej. Wracam czy już idę na sicka. Mam nadzieję, że będę czuł się jakoś w miarę i chociaż w sobotę jeszcze pójdę do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz