niedziela, 20 grudnia 2015

20/12

Witam wszystkich ponownie. Kolejna porcja informacji na temat mojego stanu zdrowia.
Tydzień temu w sobotę otrzymałem telefon ze szpitala informujący mnie, że moja Pani doktor zleciła kolejny, inny skan. Mianowicie PET/CT skan. Pomijajac już fakt, że był to dzień moich urodzin to wiadomość ta strasznie mnie podłamała. Znowu dowiaduje się o czymś wcześniej niż widzę się z lekarzem. Powiedziałem tylko, że nic nie będę rezerwował dopóki nie zobaczę się z lekarzem. Na poniedziałkową wizytę jechałem rozjebany na milion kawałków oczekując najgorszego. Wizyta z małym poślizgiem. Zamiast mojej Pani doktor konsultant. Okazało się, że wszystkie wezły chłonne się zmniejszyły. Ten największy z 10mm do 9. Dla mnie była ta świetna wiadomość bo oczekiwałem wzrostu. Mam jednak tkankę miękką w śródpiersiu przednim, która na każdym skanie po chemii jest w tym samym rozmiarze tj. 27mm. Była ona zauważona na skanie przed chemią, ale nie ma jej rozmiaru. Z tego względu skierowany zostałem na PET/CT skan. To skan, który pokaże czy w tkankach, węzłach, narządach toczy się proces nowotworowy. Określił to mianem ani dobrej, ani złej wiadomości. Dla mnie to bardzo dobra wiadomość i pierwszy raz od zakończonej chemii wierzę, że wszystko jest w porządku :) wszystko jednak wyjaśni się po skanie. Dzwoniono do mnie jeszcze dwukrotnie w sprawie tego skanu, ale raz byłem w pracy i nie mogłem rozmawiać, a drugi raz byłem w drodze na spotkanie z psychologiem. Mam nadzieje, że w tygodniu zadzwonią i w końcu spokojnie będę mógł umówić się na ten skan.
Piątkowa wizyta z psychologiem przebiegła bardzo dobrze i sprawnie. Kolejna 5stycznia. Mam nadzieję, że jak najszybciej uporam się z tym problemem.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Forum

Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek będzie miał styczność z nowotworem jądra czy to w rodzinie czy u znajomych serdecznie polecam forum, którego link znajdziecie poniżej.
Dużo przydatnych informacji odnośnie leczenia, ośrodków, konsultacji wyników czy rozmowy między osobami, które przechodziły przez to samo.
Najważniejsza kwestia! Nie ma tam spamu, na forum są tylko informacje dotyczące tego "przeziębienia". Na forum wypowiadają się również lekarze specjaliści.



http://rjforum.pl/viewforum.php?f=8

9/11

No i po wizycie. Przed było bardzo ciężko. Powtórzę się, ale stres jest zabijający :/
Po rozmowie z przyjacielem i mą kobietą zdecydowałem, że zapytam o pomoc psychologa.
Wizyta z 20minutowym opóźneniem do czego zdąrzyłem się już przyzwyczaić.
Powiedziałem o wszystkim. Pani doktor zbadała mnie i powiedziała, że płuca są czyste i to najpewniej jakaś infekcja. Muszę to wygrzać, wziąć jakieś tabsy i żyć dalej. Dostałem pojemniczek na próbkę wydzieliny, która odklei się rano jak wstanę. Muszę podrzucić to do GP. Co do GP to mam się tam udać w celu prośby o pomoc psychologa, jakieś tabsy. Powiedziałem na wizycie, że mój GP ssie i że pewnie będę czekał miesiąc na wizytę, a nie chce czekać skoro już się na to zdecydowałem i wiem, że potrzebuję tego tu i teraz, żeby nie było za późno. Dostałem ulotkę do poradni. Tam jeszcze nie dzwoniłem. Tam, bo do GP już dzwoniłem i pierwsza dostępna data wizyty to 19/11. "Tylko" 10dni :/ będę dzwonił rano i może uda się coś załatwić na środę. U mojego GP ASAP chyba nie istnieje.
Dostałem jak zwykle skierowanie na pobranie krwi. Tym razem prócz markerów sprawdzą jeszcze poziom testosteronu bo nie rosną mi włosy nad i za uszami oraz owłosienie mordy się zatrzymało na poziomie zera. Jeśli to nie testosteron to niestety efekty stresu.
Porozmawiałem o ostatnim skanie. Pani doktor powtórzyła to co usłyszałem od doktora na ostatnim spotkaniu. Wzrost jest bardzo mały i może oznaczać wszystko. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie zapytał co jeśli będzie źle. Jeśli węzeł będzie dalej rósł to będzie trzeba to operować. Operacja bardzo poważna, ale nie będzie innego wyjścia. Jeśli będzie mała aktywność nowotworowa to zostanę po operacji pod obserwacją tak jak teraz. Jeśli będzie duża aktywność to będę potrzebował chemii. Dłuższej i silniejszej. Pani doktor powiedziała, że nigdy nie byłem w grupie wysokiego ryzyka, więc nie zakłada tego.
Czekamy zatem teraz na wyniki badań krwi, wizytę u GP. Skan 27listopada. 11grudnia mam dzwonić czy są wyniki, żebym na darmo nie jechał 14na wizytę.
Chyba będę znowu potrzebował Waszych kciuków :)

piątek, 6 listopada 2015

06/11

Wracam po przerwie. Mam nadzieję, że się nie stęskniliście. Chciałbym już tutaj więcej nic nie zamieszczać, ale chyba nie jest mi to dane.
Na ostatniej wizycie, która była nadprogramową, okazało się, że wzrost węzła jest jeszcze zbyt mały, aby o czymkolwiek mógł świadczyć. Przed chemią i po chemii jest wielkość była 8/9mm. Po ostatnim skanie "wzrósł" o 1mm. Lekarz, z którym miałem spotkanie powiedział, że może to być wszystko. Błąd w pomiarze, przeziębienie, martwy węzęł. Stwierdził, że ryzyko nawrotu zaraz po chemii jest małe, ale niestety jest. Wspólnie zadecydowaliśmy, że ten wzrost jest zbyt mały, aby podejmować decyzję o tak trudnej i skomplikowanej operacji usunięcia tego węzła. Oczywiście powiedział, że jeśli chce to mogą mi go wyciąć, ale to poważna operacja, a może okazać się zbędna. Pobrano krew i zapewniono, że w razie gorszych/złych/beznadziejnych/chujowych/max chujowych wyników natychmiast będą dzwonić i informować.
Po wizycie otrzymałem list z datą kolejnej tomografii. 27 listopada znowu będę czuł gorąc w ciele czyt. odbycie bo tylko tam robi mi się gorąco. Potem dostałem list od Pani doktor ze skierowaniem na badanie krwi. Troszkę byłem zdziwiony bo spodziewałem się kolejnych badań markerów, a tu psikus bo krew badana była pod kątem sprawdzenia nerek. Dziwne....
W poniedziałek wizyta. Kolejna. Pewnie pobiorą krew, może wyślą na prześwietlenie płuc i do domu. I znowu czekanie. Moje "ulubione" zajęcie.
Przejdźmy jednak do najważniejszej sprawy. Otóż od 2dni pobolewa mnie wszystko. Coś w brzuchu, w plecach, w klatce piersiowej.... Oczywiście zapaliła się alarmująca, czerwona lampka, że może to to o czym nie chce słyszeć. Znowu zacząłem się stresować :( mniej jem, nie mogę spać, przestałem funkcjonować. Po raz kolejny osiągam dno psychiczne. Czuję się jak tykająca bomba :/ zazdroszczę Wam spokoju.

poniedziałek, 12 października 2015

12/10

Jest poniedziałek 12 październik. Może okazać się, że decyzje podjęte dzisiaj będą miały bardzo duży wpływ na moją przyszłość. Po otrzymaniu telefonu w środę czekałem na ten dzień. Dzisiaj mamy poniedziałek i tak bardzo się boję, że najchętniej zostałbym w domu, schował się pod kołdrą i oczekiwał jakiegoś cudu.
Te ostatnie dni przypominają mi dni przed diagnozą i dni po diagnozie. To były bardzo kiepskie dni. Strach przed tym wszystkim, strach przed nawrotem jest paraliżujący. Gdyby nie moje Słońce, moi bliscy na pewno byłoby jeszcze gorzej. Dzięki Wam przynajmniej jakoś funkcjonowałem. Dzisiejsza noc była okropna. Stres skutecznie uniemożliwia mi spanie czy jedzenie.
Myślałem, że to wszystko już jest za mną, że życie doświadczyło mnie na tyle, że pozwoli mi wrócić do normalności. Poznałem najwspanialszą kobietę, chodzę z uśmiechem na twarzy do pracy, korzystam z życia, a tu los znowu daje mi w kość. Los bywa czasem okrutny... Dla mnie zbyt okrutny...

czwartek, 8 października 2015

08/10

Jak nie było wyników to ich nie było, a jak już są to lepiej, żeby ich nie było.
Co tu dużo mówić... Chyba gorzej być nie mogło niż to, że pierwsze kontrolne badania coś wykażą.
Wczoraj około godziny 14 otrzymałem telefon od pielęgniarki. Już pierwsze jej pytanie zasugerowało, że nie ma dobrych wiadomości, ale czekałem wytrwale na dalsze informacje. Otóż węzęł chłonny, który znaleziony został przed chemią niestety urósł. Nie za dużo bo tylko 2mm i obecnie ma 1cm, ale zawsze to jakiś wzrost, a tego być nie powinno. Pytanie czy to nawrót? Nie wiem. Generalnie to może być wszystko. Pielęgniarka powiedziała tylko, że rozważana jest operacja usunięcia tego węzła. Minus jest taki, że to dość poważny zabieg. Tak naprawdę węzęł dalej jest w normie. Nie zmienia to faktu, że po chemii raczej jego wielkość nie powinna się zwiększać. Wygląda na to, że skurwiel nie daje za wygraną i dalej walczy. Ja po wczorajszej wiadomości nie mam siły. Kompletnie mnie to załamało.
Czekam zatem na poniedziałek na wizytę i będę wszystko wiedział. Jak to wygląda, jaka jest decyzja.
Dobrze, że Mój Skarb jest przy mnie bo pewnie byłoby jeszcze gorzej niż jest teraz. Chociaż i tak jest źle.
Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i dobre słowo. To dla mnie bardzo ważne w tej chwili.
Nie pomyślałbym, że będę tutaj jeszcze pisał takie rzeczy :(

niedziela, 27 września 2015

27/09

W piątek minął trzeci tydzień od zrobionej tomografii. Wyników dalej nie ma. I co taki biedny człek jak ja powinien począć? Czekam i czekam i doczekać się nie mogę. Niby brak wiadomości to dobra wiadomość, ale po raz kolejny czy brak telefonu oznacza dobre wiadomości czy może stale nie ma opisu tomografii przez co onkolog nie ma dostępu do tego. Miałem dzwonić w środę, ale najzwyczajniej w świecie bałem się.
W między czasie miałem urlop. Nie tak długi jaki był zabukowany, ale zawsze to wolne. Byłem w Pl ze swoim Słońcem <3 spędziłem przecudowny czas :) poznałem Jej rodzinę, odpocząłem i psychicznie i fizycznie, pojeździłem na rowerze, pospacerowałem po lesie, a i troszkę alkoholu popiłem. Odwiedziłem rodzinę we Wrocławiu przy okazji wizyty w szkole. Było wspaniale :) rodzina mega Skarba jest tak samo wspaniała jak ona :) myślę, że ten wspólnie spędzony czas jeszcze bardziej Nas do siebie zbliżył i szczerze powiedziawszy nie mogę się już doczekać kolejnego wspólnego urlopu :)
Wszystko wygląda tak jak powinno wyglądać, wygląda tak jakby wszystko w mym życiu zaczęło się układać :)

środa, 19 sierpnia 2015

19/08

W poniedziałek minął drugi tydzień od wizyty u onkologa. Stres był ogromny, ale już minął. Wyników badań nie otrzymałem, ale tutaj tak już jest. Brak wiadomości to dobra wiadomość. To oznacza, że i wyniki krwi były w porządku i prześwietlenie płuc wyszło ok. 
Niestety ktoś popełnił "drobną" pomyłkę, źle spojrzał w dokumenty i na tomografię, którą powinienem był mieć zrobioną dwa tygodnie przed wizytą niestety dalej czekam. Najpierw list z datą, potem tomografia, a potem jeszcze 3tygodnie na wyniki z wizytą u onkologa. Dopóki nie ma tomografii jest ok. Pewnie w momencie opuszczenia budynku szpitala znowu zacznę się stresować i denerwować. W końcu to najważniejsze badanie. 
4września rozpoczynam urlop. Mam nadzieję, że obędzie się bez stresu w tym czasie. 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

3/08

Dzisiaj pierwsza wizyta po zakończeniu leczenia. Stres nie do opisania. Czuję się tak samo jak przed odebraniem wyników tomografii po chemii. Moje starania o to, aby nie myśleć o wizycie, nie stresować się tylko na staraniach się kończy. To jest zbyt trudne, zbyt ciężkie do ogarnięcia. Nawet świadomość tego, że stres mi w niczym nie pomaga nie działa. Ktoś kto nie był w miejscu, w którym jestem ja tego nie zrozumie.
Wszystko wraca. Okres przed diagnozą, diagnozowanie, operacja, leczenie. Każdy dzień, każda chwila jest w mej pamięci mimo tego, że mam z pamięcią problemy.
Nie chce przechodzić tego znowu. Czuje się jak tykająca bomba, która w każdej chwili może zrobić BUM.
Cieszysz się życiem, korzystasz z niego na 110procent, a przychodzi do wizyty u onkologa i stres paraliżuje, powoduje, że zapominasz czerpać radość z życia. Zapominasz o pozytywnym myśleniu i nastawieniu.
Jest tylko tu i teraz i ta myśl, że wszystko może wrócić, a tego nie chcesz.
I znowu prośba :) Trzymamy kciuki :)??

środa, 22 lipca 2015

22/07

Wpis miał być wczoraj, ale brakło mi czasu. Ostatnio doba jest zdecydowanie zbyt krótka i z miłą chęcią wydłużyłbym ją o parę godzin :)
Za 12 dni wizyta u onkologa. Zaczął udzielać mi się już stres, zacząłem się martwić. Nawet nie wiem kiedy minął ten czas od 27 kwietnia. Praca, urlop, praca i tak z dnia na dzień. Miałem nadzieję, że z racji tego, że nie będę miał robionej tomografii nie będę się stresował. Myliłem się. Ta myśl przez cały czas mi towarzyszy. Zapytałem pewnej osoby, która również wygrała swoją walkę o następne jutro jak on radzi sobie z tym wszystkim. Powiedział, że pomimo tego, że on swoją walkę wygrał dwa lata temu ta myśl cały czas mu towarzyszy. Jest z tyłu głowy i co jakiś czas o sobie przypomina. Powiedział, że nie walczy z tym bo i tak wie, że nie wygra. Żyje i chwyta każdą chwilę jakby miała być tą ostatnią. Ja staram się robić to samo. Mimo wszystko z każdym dniem stresu jest coraz więcej. Może dlatego, że to pierwsza wizyta po wynikach, a może będzie mi to towarzyszyło przy każdej wizycie. Chyba znowu będę musiał prosić Was wszystkich o trzymanie kciuków :)
Koniec tych smutów. Chciałbym podzielić się swoim szczęściem :) poznałem wspaniałą Kobietę i mam nadzieję, że z Nią spełniać będę swoje marzenia :) teraz tylko paszport i mogę odkładać pieniądze na ten Wielki Kanion :)

środa, 8 lipca 2015

Oj długo mnie tu nie było. Wiele się wydarzyło od ostatniego postu. Wróciłem do pracy, miałem urlop, odwiedziłem dentystę.
Początki w pracy były ciekawe i ciężkie. Widok tych wszystkich ludzi dodawał mi energii. Nie mogło mnie spotkać nic lepszego niż powrót do pracy. Mimo, że czterogodzinne zmiany były ciężkie to wszyscy starali mi się pomóc jak tylko potrafili, aby było mi łatwiej. Pomagają mi dalej za co jestem im bardzo wdzięczny. Jest już dużo lepiej. Pracuje po osiem godzin, regeneruje się podczas wolnych dni. Cieszę się każdą chwilą.
Nigdy nie pomyślałbym, że będę cieszył się idąc do pracy, a teraz to robię, Nie denerwuje się na rzeczy, na które nie mam wpływu, dzięki czemu życie jest piękniejsze. Pewnego pięknego dnia popłakałem się idąc do pracy. Poleciały mi łzy szczęścia. Jestem zdrowy, świeci słońce, idę do pracy. Czego chcieć więcej :)
Spędziłem urlop w Polsce. Tylko i aż 9dni. Zostawiłem swojego Rudzielca na całe 9dni :( to było straszne. Tęskniłem za Nim każdego dnia. Widziałem się z Mamą, z rodziną, znajomymi. Poznałem kilka zajebistych osób :) i chociaż strasznie tęskniłem za Anglią to wyjeżdżając trochę było mi szkoda, że znowu minie trochę czasu zanim zobaczę się znowu z tymi ludźmi. Teraz czas na ich wizyty u mnie :)
3 sierpnia wizyta u onkologa. Dzisiaj przy okazji wizyty u dentysty zaszedłem do szpitala i zapytałem swą pielęgniarkę prowadzącą o datę tomografii, gdyż nie dostałem jeszcze żadnego listu. Okazało się, że w dniu wizyty będę miał robione tylko prześwietlenie klatki piersiowej i badanie krwi :) to chyba lepsze, bo pamiętam co działo się ze mną między skanem, a otrzymaniem wyników. Teraz wyniki będą na następny dzień, więc to tylko jeden dzień wielkiego stresu. Nie zmienia to faktu, że im bliżej wizyty tym stres i obawy większe. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bo w końcu zaczyna mi się układać życie :)

środa, 20 maja 2015

8/05-20/05

Zacznę od tego, że 8 maja odbyła się impreza, na której świętowaliśmy moje zwycięstwo :) było wspaniale! Było bardzo dużo ludzi, dużo uśmiechów i śmiechu, dużo alkoholu i szczęśliwych mordeczek :)
Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy pojawili się na tej imprezie i dziękuję również tym wszystkim, którzy byli ze mną w czasie walki, ale z różnych przyczyn nie mogli pojawić się na imprezie. Jakież to było fantastyczne uczucie móc zobaczyć tych wszystkich ludzi i cieszyć się razem z Nimi moim zwycięstwem.
Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że "lekko" się porobiłem. Jednak nie mogłem odmówić nikomu kto chciał się ze mną napić i opić to. Teraz już wiem dlaczego Pani doktor mówiła, żebym za bardzo nie świętował jeszcze. Po imprezie wracałem chyba ze 3dni do normalności. Kaca nie było, ale byłem strasznie zmęczony.
W niedzielę po imprezie spotkałem się na dosłownie małe piwko z Anglikami z pracy. Małe piwko, mecz w pubie :) było bardzo przyjemnie. Po piwku wstąpiłem do polskiej restauracji na zupę. Ku memu zdziwieniu podczas konsumpcji barszczu białego okazało się, że w momencie, w którym przebywałem w restauracji był tam również zespół Łzy. Nie chciałbym wyjść na kompletnego ignoranta, ale gdyby nie organizatorka, która zaprosiła wszystkich obecnych w restauracji na wieczorny koncert za chuja nie wiedziałbym, że to zespół Łzy :P
Tydzień po wspaniałej imprezie pojechałem na koncert do Manchesteru. Do dnia koncertu wahałem się czy powinienem jechać. Wiązało się to z możliwością przegapienia ostatniego pociągu i spania na dworcu :P pogoda również była kiepska, więc nie warto byłoby się ruszać z domu w deszczu. Zdecydowałem jednak, że wybiorę się i nie będę pił dużych ilości alkoholu, więc zaraz po koncercie od razu polecę na pociąg. Pochodziłem po sklepach, odwiedziłem niedoszłych teściów. Bardzo fajnie było ich zobaczyć. Wieczorem udałem się do klubu. Spotkałem kilka znajomych mord, z którymi wychylylyłem kilka piw. Koncert był zajebisty! Brakowało mi tego, więc bardzo cieszę się, że pojechałem. Nigdy nie byłem na ich koncercie, a teraz wiem, że na pewno jeszcze kiedyś się wybiorę. Te kilka piw było małym zapalnikiem :P po koncercie zgodnie z planem szybkim krokiem udałem się na stację. Z nadmiaru czasu wolnego do odjazdu pociągu wstąpiłem po piwko do sklepu. Wypite było, do Doncaster dojechałem, ale okazało się, że mało i zamiast do domu nogi poniosły mnie jeszcze na miasto :P wróciłem do domu koło 3 i teraz wiem, że to też był błąd :P może nie dochodziłem do siebie tak długo jak po wcześniejszej imprezie, ale również byłem zmęczony.
Mam mocne postanowienie, że dopóki nie wrócę do formy max 2piwka :)
W między czasie odwiedzałem i byłem odwiedzany. Przyjaciele, znajomi, sąsiedzi.
Jutro wielki dzień!! Jutro pierwszy dzień pracy. Czekałem na tą chwilę od 19listopada :) móc wrócić do pracy ze świadomością, że jest się zdrowym. Patrząc teraz przez pryzmat czasu chyba musiałem być naprawdę silny psychicznie. Wiedząc co mi jest chodziłem do pracy jak gdyby nigdy nic.
Zaczynam skromnie od 4godzin. Zobaczymy po tygodniu czasu czy będę w stanie pracować na stanowisku mi wyznaczonym, czy będę w stanie pracować dłużej niż 4godziny.
W piątek wizyta u dentysty. Mam nadzieję, że obejdzie się bez siekier, młotków czy innych pił :P
Od soboty do następnej soboty 14 do 18 w pracy :) będzie fajnie, miło i przyjemnie :)

czwartek, 7 maja 2015

7/05

Jest 7 maja. Minęło 10 dni od wizyty u Pani onkolog, od 10 dni jestem zdrowy. To były piękne dni. Byłem odwiedzić ludzi w pracy na nocnej zmianie, spotkałem się z przyjaciółmi, kilkukrotnie odwiedziłem kuzyna i sąsiadów :) te wizyty były całkiem inne. To znaczy były takie same jak przed diagnozą :)
Kurwa jakie to piękne uczucie budzić się bez tego wszystkiego w głowie, budzić się z uśmiechem na morduni, spoglądając w lustro mówić sobie, że możesz teraz żyć bez limitu, ograniczeń. Mam nowe życie, które muszę wykorzystać w 107% :)
O swoim psychicznym stanie nie muszę chyba nic pisać bo wiadomym jest, że jestem bardzo szczęśliwy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że będę denerwował się w sierpniu przed wizytą i skanem, doskonale zdaję sobie sprawę, że to może wrócić i muszę być na to przygotowany. Na dzień dzisiejszy jednak jestem czysty i chcę żyć tak, żeby niczego nie żałować. Żyć i łapać chwilę ulotną.
Po wizycie w pracy dopadło mnie lekkie przeziębienie. Chyba jednak nie jestem jeszcze gotowy, żeby tam wracać. Także do 21 siedzę w domu. Postanowiłem, że zacznę od powrotu na dzienną i popołudniową zmianę, zacznę delikatnie od 4godzin, żeby organizm pomału przyzwyczajał się do tego stanu, który za kilka miesięcy będzie normalny. Oczywiście najchętniej wróciłbym od razu na 8godzin, ale czuję, że nie jestem jeszcze gotowy.
Jutro spotkanie i małe świętowanie mojego zwycięstwa. Naszego zwycięstwa. Myślę, że na pewno będzie miło, przyjemnie i lekko procentowo :) nie mogę przecież opijać tego sokiem pomarańczowym :P chociaż na pewno byłoby zdrowiej. Miałem lekkie obawy związane z tym wyjściem. Nie byłem przekonany, że moi przełożeni z pracy będą szczęśliwi, że jestem na chorobowym, a mam siłę na spotkania i świętowanie. Wykazali się jednak pełnym zrozumieniem i powiedzieli, że nie widzą w tym żadnego problemu. Mam nadzieję, że ktoś z nich pojawi się jutro :) Właścicielkę lokalu też poinformowałem, bo tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia ile osób przyjdzie.
W następny piątek wybieram się do Manchesteru na koncert rapowy. To mój pierwszy koncert od 7 miesięcy i zamierzam zdecydowanie dobrze się bawić. Zamierzam spotkać moje mordy z Manchesteru i z Nimi również wychylylyć jakiś browar :) A JWP mam nadzieję, że zagrają dobry koncert.
P.S. Zaczęły odrastać mi włosy :) to kolejny dobry znak tego, że wracam do formy i normy :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

27 Kwiecień

Noc nie była jedną z najlepszych, ale miewałem już gorsze. Budziłem się kilka razy nad samym ranem. Mimo wszystko jakoś wytrwałem do 10 w łóżku. Standardowy zestaw oczywiście. Śniadanie, prysznic i szykowanie się do wyjścia. Autobus, pociąg i kolejny autobus. Modliłem się, żeby tylko wizyta nie była opóźniona bo nie wiem czy wytrzymałbym to napięcie jakie mi towarzyszyło. Po rejestracji w recepcji usiadłem na krześle i liczyłem na jak najszybszą wizytę. Punkt 15 zostałem zaproszony do gabinetu. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nie ma jeszcze wyników skanu!!! WTF?! Nie dość, że tyle czasu żyłem w stresie i to jeszcze nie koniec. Zapytano tylko o datę skanu i powiedzieli, że będą dzwonić do szpitala. Znowu powrót do poczekalni i jeszcze większy stres niż był. Chyba nie przeżyłbym gdyby kazano mi wrócić do domu i przyjechać kiedy indziej. Nie minęło 15 minut i wyczytano moje imię znowu. Wszedłem do gabinetu z nadzieją, że jakoś rozwiązali ten kłopot. Wjechała Pani doktor z prowadzącą pielęgniarką. Dodzwonili się, wyników nie mają na papierze, ale lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku i jestem czysty!!!! Kamień z serca :) kilkukrotnie pytałem czy na pewno. Kolejny skan i wizyta w sierpniu. Pogratulowano mi i poproszono o nie zbyt obfite świętowanie :) skierowano mnie jeszcze na badanie krwi, kazano uważać na słońce.
Ustawiłem się w kolejce do pobrania krwi. Zadzwoniłem do mamy, poinformowałem najbliższych. Chyba do końca nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Krew oddana, odwiedziłem Ward3 i poszedłem na autobus. W autobusie odczytałem zwrotne smsy od bliskich mi ludzi i pękło.Wtedy wiedziałem, że to się dzieje naprawdę. Łzy szczęścia leciały i wcale nie chciałem przestawać płakać.
To co teraz czuję nie da opisać się słowami. To najpiękniejsze uczucie jakie jest mi znane. Kurwa wygrałem drugie życie. Zrobiłem to. Wygrałem. Mogę znowu cieszyć się życiem, mogę wrócić do pracy, planować urlop, cieszyć się chwilą i żyć tak, żeby niczego nie żałować. Jutro wstanę, spojrzę w lustro i będę mógł powiedzieć "zrobiłeś to zuchu"!!
Chciałbym z tego miejsca podziękować wszystkim za pomoc, wsparcie, wiarę i trzymane kciuki! :) Jesteście wielcy Moi Drodzy!

niedziela, 26 kwietnia 2015

26 Kwiecień

Nie wiem jakim cudem, ale jakoś przetrwałem te kilka dni od zrobionej tomografii. Śmiało mogę powiedzieć, że jutro jeden z najważniejszych dni w moim życiu. Jutro wyniki tomografii i dowiem się jak będzie wyglądała moja przyszłość.
Po środowej wizycie stresowałem się już trochę mniej. Ciśnienie ze mnie zeszło. Jeden problem z głowy mniej. Z każdym kolejnym dniem stresu było jednak coraz więcej. Oczywistym jest, że w ten niedzielny wieczór poziom stresu osiągnął apogeum i będzie mi towarzyszył, aż do momentu zamknięcia drzwi do gabinetu Pani doktor. Czuję strach przed jutrzejszą wizytą, ale kto by nie czuł. Dziękuje wszystkim za wsparcie, którego mi udzielacie w tych ostatnich dniach. Dziękuje za dzisiejsze wiadomości informujące mnie o trzymanych kciukach i o tym, że wszystko będzie dobrze. To dla mnie bardzo ważne. Cieszę się bardzo, że nie jestem z tym sam, że mam Was. Cieszy mnie fakt, że tak wielu ludzi mi kibicuje. Naprawdę nie wiem czym zasłużyłem sobie na takie wsparcie od Was wszystkich.
Jedyne o co mogę prosić wszystkich czytających ten wpis to o trzymanie kciuków. Mocno i szczerze, ten ostatni raz.
Przez ten cały okres od momentu otwarcia oczu na szpitalnej sali po zabiegu, aż po ostatni dzień chemicznych "obiadków" walczyłem z całych sił, aby wygrać. Wierzyłem, że musi mi się udać. Mam nadzieję, że wygrałem tę wojnę i jutro po otrzymaniu wyników będę płakał. Płakał ze szczęścia.

środa, 22 kwietnia 2015

22 Kwiecień

Dzisiejsza wizyta rozpoczęła się od półtora godzinnego opóźnienia. Nie dość, że byłem zestresowany to jeszcze musiałem czekać i czekać i czekać. W gabinecie wywiad, badanie palcami i rozmowa. Pani doktor powiedziała, że bardzo, bardzo mało prawdopodobne jest, aby podczas chemii lub po jej zakończeniu rozwinął się w drugim jądrze nowotwór. Podczas badania palcami nie zauważyła żadnych nieprawidłowości i podejrzewa, że to infekcja. Zostawiłem swoje siuśki do badania. Powiedziała, że jeśli to nie jest infekcja to skierowany zostanę do specjalnej kliniki bo może to być związane z seksualnymi sprawami. Zasugerowała, żeby się nie denerwować i nie stresować bo to nic poważnego na pewno. Powiedziałem jej, że każdy drobny ból wywołuje u mnie strach. Powiedziała, że to normalne niestety, ale cieszy się, że szybko zareagowałem i że oczywiście o każdym problemie muszę ich informować.
Cieszę się bardzo z tych wiadomości. Zeszło ze mnie trochę to ciśnienie. Jest teraz trochę mniej obaw i strachu.
Wyników skanu niestety nie było. Pani doktor powiedziała, że przy moich wynikach krwi i poprzednim skanie powinienem być spokojny bo ona wie, że będzie wszystko w porządku. Ciężko mi w to uwierzyć i na pewno nie przestanę się denerwować i martwić. Pozostaje mi tylko czekać na poniedziałkowe wyniki. Dzisiaj jednak jest czas na chwilę relaksu i małego świętowania, że to nic poważnego :)

wtorek, 21 kwietnia 2015

20 Kwiecień

Te ostatnie kilka dni to jakiś koszmar. Nie potrafię nawet opisać tego jak się czuję. Strach, nerwy, obawa o wyniki, o ból jądra. Wszystko się posypało i nie mogę sobie z tym poradzić.
W weekend odwiedzili mnie znajomi, w niedzielę byłem u kuzyna na obiedzie. Każdy kontakt z kimś pozwalał mi zapomnieć na chwilę o tym wszystkim. Niestety tylko na chwilę. Każdy najmniejszy ból gdziekolwiek zapalał mi lampkę, że leczenie się nie powiodło. Jeśli na chwilę udało mi się o tym zapomnieć to pobolewanie jądra skutecznie przypominało mi o najgorszym. Najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, trochę popłakał i może jakoś bym przetrwał.
W poniedziałek udało mi się dodzwonić do prowadzącej pielęgniarki w sprawie tego jądra, a raczej jego bólu. W środę wizyta i sprawdzenie o co chodzi. Bałem się o poniedziałkowe wyniki, a do tego doszły jeszcze większe obawy o środowe badanie jądra.
Moja droga jest syzyfową drogą. Upadam, podnoszę się i znowu upadam. To co czuję, to przez co teraz przechodzę nie życzę najgorszemu wrogowi. Gdyby to wszystko mogło być prostsze. Gdyby ktokolwiek wiedział jakie uczucia mi towarzyszą może byłoby łatwiej mi przez to przejść.
Wczoraj udałem się do przychodni po kolejne zwolnienie lekarskie. Czekając w kolejce, aby się zarejestrować z gabinetu wyszedł doktor W. Podszedł, zapytał jak się czuję, co tutaj robię. Gdy dowiedział się, że przyszedłem po zwolnienie zostawił swoje obowiązki i zaprosił mnie do gabinetu. Wypisał zwolnienie, chwilkę porozmawialiśmy. Wspomniałem mu o bólu jądra. Powiedział, że może to być reakcja organizmu na chemię, ale dobrze, że szybko zareagowałem i że na pewno trzeba to sprawdzić. Uświadomiłem sobie wychodząc z gabinetu, że jest mi go cholernie szkoda. Nie potrafię sobie wyobrazić jak źle musi się z tym wszystkim czuć. Może to zabrzmi śmiesznie, ale chciałbym mu jakoś pomóc, ale nie wiem jak. Co mogłoby mu pomóc.
Dzisiaj badanie. Będę wiedział na czym stoję. Boję się tej wizyty bo nie mam siły ani fizycznej ani psychicznej.

piątek, 17 kwietnia 2015

17 Kwiecień

Całe 9dni bez posta. Życzę sobie, aby ten post był przed ostatnim.
Od skończonej chemii trochę się w moim życiu wydarzyło. Fizycznie czuję się ok.Z każdym kolejnym dniem czuję się silniejszy, nie męczę się już tak. Pogoda była całkiem ładna, więc zaliczyłem kilka spacerów.
Nie ukrywam, że rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu nie są najlepsze. Nieporozumienie na linii ja-Tesco. W pewnym sensie po części jestem zadowolony z końcowego efektu. Jak to w takich sytuacjach bywa oczywiście nie ma winnego czyli winny jest pracownik :P Takie życie robola z magazynu.
Po drugie i najważniejsze. Pojawił się bardzo duży problem w postaci lekkiego bólu jądra. Lewego jądra bo prawego już nie mam. Są dwa wyjścia. Albo to coś poważnego albo nie. W poniedziałek będę musiał zadzwonić do pielęgniarki prowadzącej i zapytać co z tym fantem robimy. Czy mam iść do przychodni, może wizyta w szpitalu, a może podjechać do nich. Nie ukrywam, że jestem tym bardzo przejęty i obawiam się najgorszego.
Po trzecie byłem dzisiaj na skanie. Wspaniała godzina 19:40. Przebrałem się w koszulo-sukienkę, dałem sobie znowu wbić wenflon w żyłę. Tym razem nie było aż tak gorąco po kontraście jak przy pierwszym skanie. Nic nie chcieli powiedzieć niestety. Zapytano tylko czy mam zabukowaną wizytę u lekarza. W każdym ich wzroku, w każdym zdaniu, pytaniu wyczuwałem, że coś jest nie tak. To właśnie robi z człowiekiem stres. Po wyjściu ze szpitala uświadomiłem sobie, że ten cały stres, obawy dopiero teraz się zaczynają.
Boję się cholernie tych wyników. Boję się tego bólu jądra. Najchętniej usiadłbym i popłakał sobie trochę, ale przecież chłopaki nie płaczą. Czeka mnie teraz 10 dłuuuugich i kiepskich dni. Pewnie z każdym kolejnym dniem stresu i obaw będzie coraz więcej. Wiem, że nie powinienem się stresować bo nie mam na to wpływu i szkoda moich nerwów, ale to chyba naturalne, że się denerwuję. Mój cały optymizm i wiara w sukces gdzieś uleciały. Na dzień dzisiejszy ciężko mi uwierzyć, że będzie dobrze.

środa, 8 kwietnia 2015

8 Kwietnia

Etenszyn! Etenszyn!
Jestem, byłem i wróciłem :) zaliczyłem dzisiaj ostatnią wizytę na chemicznych "obiadkach". Dzisiaj jest ten szczęśliwy dzień. Jestem po pierwsze bardzo dumny z siebie. W obcym kraju, bez osobistego wsparcia bliskich dałem radę. Oczywiście bardzo dziękuję wszystkich, którzy towarzyszyli mi w czasie tej drogi. Po drugie ta choroba i te 9tygodni chemioterapii bardzo zmieniło moje podejście do życia. Trzeba cieszyć się życiem, cieszyć się każdą chwilą, cieszyć się każdą drobną rzeczą. Nie robiłem tego wcześniej. Teraz robię i żyję się zajebiście :) Po trzecie jestem cholernie szczęśliwy, że ten etap(kolejny już) mam już za sobą. Dzisiaj jest ten dzień kiedy powinienem otworzyć maleńkiego szampana, że jakoś tą chemię przeżyłem! Jutro pewnie zacznę na nowo się martwić i obawiać o skuteczność leczenia, ale dzisiaj nie ma czasu na smutki! Aż mam ochotę otworzyć okno i krzyknąć: " Zrobiłem to kurwa! Dałem radę!", ale mieszkam na spokojnej dzielni także nie będę straszył sąsiadów :)
Jak co środę schemat wyglądał tak samo. Śniadanie, prysznic i podróż. Wszystko wyglądało tak samo jednak myśl w głowie, że robię to po raz ostatni wywoływała uśmiech na mojej morduni. Zameldowałem się w szpitalu przed 14. Okazało się, że łóżko już na mnie czeka. W recepcji przekazałem piękną, dużą kartkę, w której podziękowałem całemu personelowi z Wardu3 za wszelką, nawet najmniejszą pomoc, której udzielono mi na oddziale. Miło zaskoczyłem wszystkich tą kartką :) oni zaskoczyli mnie swoim profesjonalizmem, nastawieniem, pomocą i codziennym uśmiechem, więc cieszę się, że i ja mogłem ich czymś zaskoczyć :)
Podłączono mnie praktycznie z miejsca. W czasie rozmowy z moją ulubioną pigułą dowiedziałem się, że jest w ciąży i następne święta na pewno spędzi w domu. Jak to nawinął Smarki "złamałaś mi serce niunia"! Miałaś być moją żoną ;) uśmiechnęła się, a mi nie pozostało nic innego jak jej pogratulować :)
Nawet spóźniająca się chemia nie była dzisiaj problemem bo wiedziałem, że jest tą ostatnią.
Po skończonej chemii pożegnałem się ze wszystkimi obecnymi na oddziale i obiecałem zajść 27kwietnia i poinformować o wynikach. Super Mario na pewno będzie tęsknił za wszystkimi, ale wolałbym się z Nimi już nigdy nie spotykać na Wardzie3. Na żadnym Wardzie :) Oczywiście po wyjściu ze szpitala Subway został zaliczony, kanapka wciągnięta i można wracać do domu.
Szczęśliwy, lekko zmęczony mogę się spokojnie relaksować na sofie :)
Mam nadzieję, że moje pozytywne nastawienie, które towarzyszyło mi przez cały okres leczenia będzie miało wpływ na to, że jest to dopiero początek dobrych wiadomości. Nie może być inaczej!!

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

2-6 Kwietnia

Po środowej chemii czułem się nadzwyczaj dobrze dlatego postanowiłem to wykorzystać. Cały czwartek poświęciłem na robienie samych wspaniałych rzeczy :) posprzątałem trochę w domu. Łazienka, kuchnia w końcu zaczęły jakoś wyglądać. W sypialni posprzątałem, powycierałem kurze. Zrobiłem 3 prania i zauważyłem, że na mój ulubiony zapach płynu do płukania pojawiają się mdłości. Taki urok leczenia. Płyn do płukania musiał zostać wymieniony i sytuacji wróciła do normalności.Wymieniłem zawartość łasuchowego kibelka, aby i on mógł poczuć świeżość. Czujesz się dobrze, nie masz mdłości i w pamięci przywołuję na przykład szpital i obiady i automatycznie pojawiają się mdłości albo na przykład pomyślę o czymś czego nie lubię albo o zapachu, którego nie "trawię" i już jest kiepsko. Zastanawiam się czy tak będzie również po leczeniu. Czy jak skończy się leczenie i "obiadki" ze mnie wyjdą całkowicie to te przykre wspomnienia dalej będą wywoływać mdłości. Korzystając z ładnej, czwartkowej pogody udałem się do miasta, aby zrobić małe świąteczne zakupy. Wieczorem padłem po całym dniu ruszania się :) no i chyba tak przedobrzyłem w czwartek i tyle zrobiłem, że cały piątek czułem się kiepsko. Znowu byłem zmęczony i na nic nie miałem ani siły, ani ochoty. Po raz kolejny popełniłem ten sam błąd podczas leczenia. Poczułem się na lepiej i zrobiłem tyle, że przemęczyłem organizm i następny dzień spędziłem w łóżku.
W sobotę od samego rana wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na obijanie się bo musiałem coś przygotować na święta. Zrobiłem sałatkę, kotlety, żurek gotowany był w niedzielę :) odwiedziłem również dom kuzyna, żeby włączyć ogrzewanie, aby po powrocie z Polski dupki im nie zmarzły :) w nagrodę zostało mi przywiezione butelkowe, lokalne piwo. Sambor już się chłodzi, abym po leczeniu mógł się nim rozkoszować :)
Wieczorem odzyskałem siły po całodziennym dniu robienia czegoś, więc odwiedziłem na chwilę sąsiadów :)
Świąteczną niedzielę spędziłem przed tv na sofie rozkoszując się sałatką, ciastem, jajkami i żurkiem na tyle na ile oczywiście pozwolił brak apetytu. Ciężko się je jeśli nie ma się apetytu, ale jeść trzeba bo do wagi trzeba wrócić. Trzeba odrobić to co zrzuciłem. Zrzucić jest prosto, ale przytyć będzie ciężej. Nie wszystko musi być proste. Wieczorem znowu odwiedziłem sąsiadów :)
W środę ostatni chemiczny "obiad". Nie wiem co będę teraz robił w środy skoro każda od 9 tygodni była zaplanowana. Z jednej strony bardzo się cieszę, że to już koniec, że wytrzymałem, że jakoś dałem radę, że przez te 9tygodni naprawdę dobrze się trzymałem i dzielnie walczyłem. Z drugiej jednak strony im bliżej końca, a to już za dwa dni, tym mam coraz większe obawy. Mam obawy, że leczenie nie pomogło, że wcale nie musi być tak kolorowo jak zakłada onkolog, że podczas okresu między ostatnią chemią, a skanem i wizytą choroba wróci. Cały czas byłem silny i wierzyłem w sukces, ale im bliżej końca tym większe obawy przed nieznanym. Nie wiem czego się spodziewać, czego oczekiwać. Wiem tylko czego chcę i pragnę. Chcę mieć to za sobą, chcę usłyszeć, że wszystko jest w porządku, chcę dojść do siebie, chcę wrócić do normalnego życia, pracy, do spotkań ze znajomymi. Chcę tej normalności jak niczego wcześniej.
Skan zorganizowano na 17 kwietnia w Doncaster także nigdzie nie trzeba będzie jeździć :) 27 kwietnia wizyta u onkologa i wtedy będzie wszystko wiadomo. Za 3 tygodnie będę wiedział jak będzie wyglądała moja przyszłość. Boję się, cholernie się boję.

środa, 1 kwietnia 2015

1 Kwiecień

Chwilkę mnie tu nie było. Mam nadzieję, że nikt się zbytnio nie martwił brakiem wpisów :) jeszcze żyję. Nie ukrywam, że chciałbym jak najszybciej zapomnieć o ostatniej 3dniówce w szpitalu. Było chujowo. Ciągłe zmęczenie, mdłości, senność, siuśki, cały czas z Pieszczochem. Do tego wszystko mi śmierdziało co powodowało jeszcze gorszy stan niż był. W sobotę wróciłem do domu dzięki uprzejmości mych przyjaciół z nadzieją, że z każdym dniem będzie lepiej. Nic bardziej mylnego. Chujowo było i w niedzielę i w poniedziałek i we wtorek. Wydawało mi się nawet, że w niektórych chwilach było nawet mega chujowo. Wiedziałem czego się spodziewać. Wiedziałem, że ostatni cykl będzie najgorszy, ale tego to  nawet w najczarniejszych scenariuszach sobie nie wyobrażałem. Straszne uczucie kiedy nie masz na nic siły. Dosłownie na nic. Mruganie Cię męczy, a Ty nic z tym nie możesz zrobić. Wszystkie plany typu sprzątanie, pranie itp. zostały przełożone w czasie. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się wyjść na prostą.
Jak to dobrze, że Rudzielec był cały czas przy mnie i możliwość przytulenia do Niego dodawała mi maleńki procent do siły.
Dzisiaj był kolejny dzień trzeciego cyklu. Kurwa przedostatni tydzień! Obudziłem się i już wiedziałem, że będzie kiepsko. Coś wrzuciłem na ruszt, wziąłem prysznic, zmieniłem pościel, ale Lidla już odpuściłem. I tak zrobiłem dużo. Ubrałem się i już miałem dzwonić, że nie przyjadę bo kurwa nie miałem siły tyłka podnieść z krzesła. Myśl, że jeszcze tylko dwa tygodnie mnie zmobilizowała. Udałem się na autobus, po drodze kupiłem pączka, pociąg, autobus i Ward3 wita! Łóżko już czekało, było gotowe. Z tym, że pierwszy raz naprawdę to ja nie byłem gotowy. Piguła nie naciskała, pogadała. Zapomniałem wspomnieć, że od poniedziałku boli mnie żyła. Czasem jebie. Jak to się mówi jak nie urok to wiadomo co. Chyba skończyła się jej przydatność i po 7tygodniach odmówiła posłuszeństwa. Dzisiaj zmieniliśmy rękę i i o dziwo nic nie bolało. Może byłem tak zmęczony, że nawet nie zauważyłem, że bolało, a może lewa ręka tak boli, że nie wyczułem bólu prawej. Mniejsza o to. Modliłem się tylko o szybki koniec tego wlewu. Na mdłości doradzono mi branie regularnie dwóch tabletek. Powinno pomóc także od jutra zaczynam. Chemia jakoś minęła. Te środy takie najgorsze nie są. Trzeba się tylko zebrać. Po chemii wsiadłem w autobus, pociąg i znalazłem się w Doncaster :) Subway zaliczony. Po drodze do domu wstąpiłem do Lidla na małe zakupy i teraz mogę odpoczywać.
Po wejściu do domu nie wytrzymałem. Całą drogę jakoś dawałem sobie z tym radę, ale pękło coś we mnie. Na sali leżał ze mną starzy Pan. Na oko jakieś 55lat. Była w odwiedzinach Jego małżonka. 7tygodni się udawało. W końcu nadszedł czas, że spotkałem "słabszą" osobę na swojej chorobowej drodze. W momencie pożegnania popłakał się i wydusił z siebie tylko dwa zdania. " Nie mam już siły walczyć. Jaki jest sens mojej walki skoro tak się męczę". To było straszne. Wróciłem do domu i popłakałem się jak małe dziecko. Dlaczego to życie musi być tak okrutne? Dlaczego musimy mieć gorsze chwile? Dlaczego nie możemy mieć zawsze siły by walczyć? Czemu ten człowiek musi się męczyć, a jakiś jebany pedofil czy morderca żyje sobie bez problemów i stresów?
Co Nas nie zabije to Nas wzmocni. Mam nadzieję, że dla tego Pana zaświeci jeszcze słońce i on znajdzie w sobie siłę, by walczyć o następne jutro.

czwartek, 26 marca 2015

25 Marzec

Obudziłem się godzinę przed budzikiem. Nie wiem czy to wyspanie czy stres, ale zasnąć już nie mogłem. W każdej wolnej chwili tego rana przytulałem się do Rudzielca :) najgorsza chwila kiedy wychodzisz z domu ze świadomością, że zobaczysz tą mordeczkę kochaną dopiero w sobotę :((( Standard czyli śniadanie, prysznic. Spakowałem się do końca, naszykowałem wszystko co potrzebne do opieki nad Łasuchem, zjadłem mały jogurt. Wybuziowałem i wyprzytulałem co moje. Dobrze, że Rudy nie może słownie protestować bo na pewno by to robił. Ruszyłem w podróż tą samą drogą. 15, pociąg, krótka przechadzka po Sheffield i autobus numer 52. Posiedziałem przed szpitalem i naszła mnie myśl, aby spierdolić z tej ławki i wrócić do domu, ale plusów tego zachowania było mniej niż minusów także zostałem.
Udałem się na oddział i wcale nie zdziwiło mnie to, że muszę zaczekać na łóżko. Na moje nieszczęście ogólna sala. 7A. Zajebiste uczycie kiedy wszyscy witają Cię po imieniu z szerokim uśmiechem na morduni :) Czekałem tylko półtorej godziny. Tylko bo zawsze mógłbym czekać dłużej. O dziwo od razu się mną zajęto :) nie zdążyłem się przebrać, a już chcieli brać wymazy, mierzyć temperaturę i ciśnienie, zakładać wenflon do "obiadów". Chemię zacząłem brać stosunkowo szybko także wiedziałem, że szybko ją skończę, a to oznaczało, że jest szansa, że pośpię tej nocy. Chemia skończona było około 22. Potem podłączyli jeszcze jakiś fluid na 2godziny, ale nie doczekałem do końca. Zasnąłem. Oczywiściu budziłem się parę razy na siusiu. Nocne spacery z Pieszczochem niezmiennie nie należą do najprzyjemniejszych. Z resztą okazało się, że podczas tych pobudek mdłości były dość spore. Na szczęście udawało mi się za każdym razem zasnąć z miejsca i obyło się bez tabletek :) jeden dzień za mną. Kolejny dzień bliżej końca. 4wlewy!! Kurwa to muszą być ostatnie 4wlewy!! 
P.S. Poznałem pewnego młodego Anglika. Ten sam nowotwór co ja, ta sama chemia, też 3cykle. Od samego początku wydawał się być jakiś lewy, ale nie oceniam ludzi od razu. Moje przypuszczenia się jednak potwierdziły. Po pierwsze robi siuśki tak jak ja, ale każe odczytywać ich ilość pielęgniarkom. Po drugie o 1w nocy rozmawiał z kolegą przez telefon poprzez zestaw głośnomówiący. Nie ukrywam, że nie dość, że mnie obudził to jeszcze wkurwił. Na koniec czyli po trzecie zostawił włączone radio na całą noc. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że radio chyba zgubiło stację i wydawało z siebie te dziwne trzeszczące dźwięki oraz dźwięk ten słychać było w szpitalu obok. Jako niedoświadczony pielęgniarz zdiagnozowałem u Niego to samo co ma Peja. Mianowicie niedojebanie mózgowe. Dziękuję za uwagę :) 
Btw. humor dalej dopisuje mimo stosunkowo gorszego samopoczucia :) 

środa, 25 marca 2015

24-25 Marzec

Wczoraj miałem bardzo ciekawy dzień . Po pierwsze po poniedziałkowych dobrych wiadomościach dobry humor mnie nie opuszczał. Po drugie zaniosłem wczoraj zwolnienie do Tesco. Dobrze było widzieć to wszystkie mordeczki :) przez chwile czułem się jak gwiazda :P tylko znowu czerwonego dywanu brak... Posiedziałem trochę w Tesco, potem zaliczyłem obiad, małe zakupy i spokojnie mogłem wrócić do domu i szykować się  do szpitala. Odwiedziłem sąsiadów i Przystojniachę :) torba spakowana, plecak spakowany.
Czas za chwilę ruszać na ostatnią 3dniową wizytę w szpitalu. Nie ukrywam, że cholernie boję się tej wizyty. Pamiętam jak czułem się po ostatniej i obawiam się, że mogę czuć się jeszcze gorzej. Nie wiem czy jestem na to przygotowany. Z jednej strony ta częstotliwość jest dobra bo im szybciej się to odbywa, tym szybciej będzie koniec. Z drugiej jednak strony czasem nie zdążę odpocząć i dojść do siebie po jednej, a tu następna. Akurat w tym przypadku moje pozytywne nastawienie nic mi nie pomoże. Oczywiście jeszcze nie wyszedłem z domu i już tęsknię za moją Rudą mordeczką. Zobaczył wczoraj spakowaną torbę i wyczuł, że nadszedł dzień rozstania bo od wieczora nie opuszcza mnie na krok. Przespał prawie całą noc pod kołdrą i wszędzie za mną chodzi. Taka kochana bestia z Niego <3
Trzymamy zatem wszyscy kciuki za to, abym jak najlepiej zniósł tę wizytę i przede wszystkim, żeby jak najszybciej minęło do soboty :) i do zobaczenia na blogu :)

wtorek, 24 marca 2015

23 Marzec

Po przebudzeniu przez żaluzje zauważyłem słońce na zewnątrz, więc czułem, że to będzie dobry dzień. Mimo, że wcale nie było ciepło i słońce raz się pojawiało, a raz znikało to humor dopisywał. Jak zwykle schemat ten sam. Wydaje mi się, że prowadzę bardzo nudne życie bo każdy mój dzień, w którym wyjeżdżam do Sheffield wygląda tak samo. Śniadanie, prysznic, szykowanko i autobus, pociąg, autobus i jestem na miejscu. W Sheffield zlikwidowali przystanek,z  którego zwykle jeździłem do szpitala, a następny jest kawałek dalej także wcale nie uśmiecha mi się pokonywać dłuższej drogi, ale jak widać cały czas pod górkę :P W szpitalu jak zwykle pojawiłem się przed czasem, ale o dziwo nie skierowano mnie pod igłę. Nie ukrywam, że lekko mnie to zaskoczyło. Kupiłem sobie w bufecie herbatę miętową i usiadłem w poczekalni. Prowadząca pielęgniarka przyniosła mi jakąś ankietę o stresie do wypełnienia i stos naklejek na probówki, abym poszedł na badanie krwi jeszcze przed wizytą. Także mimo wszystko trafiłem pod igłę. Śmiem twierdzić, że było nawet w porządku mimo tego, że zamiast trzech pobrano cztery probówki. Kurwa czy oni tą moją krew sprzedają i jeszcze szmal na mnie robią?
Spod igły od razu na wizytę. Waga wskazała 80kg minus 3/4kg bo pewnie tyle ważyły ciuchy. Nie jest źle :) a będzie jeszcze lepiej jak już mdłości miną. Wizyta dłuższa niż ostatnio bo spisałem sobie pytania, które chciałem zadać. Najpierw ona była prowadzącą teleturniej, potem ja. Pytania o skutki uboczne, samopoczucie, czy jestem gotowy na kolejne wlewy. Gotowy nie byłem, nie jestem i pewnie nie będę, ale wyjścia innego nie mam. Im szybciej, tym lepiej. Potem wystrzeliłem swoim łamanym angielskim serię pytań jak z kałacha :P
Zatem wyniki markerów nowotworowych cały czas utrzymują się na tym samym poziomie zdrowego człowieka. Co za tym idzie Pani onkolog nie przewiduje, aby chemia mi nie pomogła. Przerzut był na tyle mały, że raczej obejdzie się bez operacyjnego usuwania tego powiększonego węzła chłonnego. Kurwa w końcu pojawił się szczery uśmiech na mej morduni. Takie wiadomości to same plusy. W końcu jakieś konkrety, które jeszcze bardziej umocniły mnie w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Kolejna wizyta za 6 tygodni. Po 3tygodniach chemii będę musiał zgłosić się na tomografię komputerową i jej wyniki będą już znane i omawiane podczas kolejnej wizyty. 6 tygodni i wszystko będzie wiadomo. Pewnie z każdym kolejnym dniem stres będzie coraz większy.
Tak to zdecydowanie był dobry dzień :)

niedziela, 22 marca 2015

19-22 Marzec

Czwartek był równie beznadziejny jak środowy wieczór. Trochę lepiej, ale dalej kiepsko. Postanowiłem, że w związku z tym, że czułem się źle robiłem to co robiłem w ostatnim czasie najczęściej. Kursowanie między łóżkiem, a sofą mam opanowane do perfekcji :) mdłości były, brak apetytu, a co za tym idzie i humoru nie było.
W piątek czułem się już dużo lepiej. Pojechałem do Tesco na zakupy. Zaopatrzenie dla Rudego kupione. Potem skoczyłem na miasto. Obiad zjedzony, zakupy zrobione. Po powrocie do domu odwiedziłem jeszcze sąsiadów i małego Przystojniachę :)
W sobotę znowu zaległem na sofie i oglądałem angielską ligę. Dostarczono mi obiad :) pożegnałem rodzinkę, która pojechała na urlop do Polski. To znaczy zostawiła mnie samego na dwa tygodnie :P
Dzisiaj odwiedziłem znajomego z mym przyjacielem w celu obejrzenia angielskiego szlagieru piłkarskiego. Liverpool- United zakończył się Naszym zwycięstwem!! Wracamy z tarczą do Manchesteru! Szkoda tego karnego bo mogło być 3:1. Dzisiaj jeszcze Real- Barcelona :)
Jutro wizyta u onkologa. Znowu pewnie 15 minut z czego 10 na pobranie krwi, a cały dzień zmarnowany.
P.S. Polecam szczerze wszystkim zamówić preorder płyty mojego człowieka. Duchu sieknie taki album, że wypierdoliii z butów :)


18 Marzec

Wstałem w środę dość późno. Szybka wizyta w sklepie, prysznic, śniadanie i mogliśmy ruszać na kolejny wlew obiadu. Pogoda kiepska, ale czego tu się spodziewać w marcu. Czekam na to słońce i wyższą temperaturę, czekam na wyjście na ławkę, czekam na dłuższy spacer. Jak zwykle autobus, pociąg, autobus i jesteśmy pod szpitalem. Usiedliśmy jeszcze na ławce, aby zapachy obiadu na oddziale znikły. Zameldowałem się na oddziale i zaczęły się schody. Generalnie podejrzewałem, że skoro Łukasz ze mną jedzie to nie może być ładnie i kolorowo. Okazało się, że w moim drugim domu nie ma wolnego łóżka i muszę udać się na oddział piętro niżej. Spokoooooo pomyślałem. Poszliśmy. Prócz znajomego lekarza nie znałem nikogo, czułem się dziwnie. Jakbym pierwszy raz był w tym szpitalu. Na Wardzie2 okazało się, że też nie ma łóżka i muszę zaczekać, więc czekaliśmy i czekaliśmy i kurwa czekaliśmy. W pewnym momencie zaproponowałem Łukaszowi, że dam mu klucz od domu i sam wróci wcześniej, żeby nie spóźnił się na samolot. Po dwóch godzinach czekania znalazło się łóżko. Tylko się znalazło bo i tak nie mogłem z niego skorzystać. Siedziałem na fotelu obok. Gdybym wiedział, że tak będzie to bym poprosił o chemię w pokoju, w którym spędziłem dwie wcześniejsze godziny. Piguła nie mogła znaleźć żył. WTF?! Nikt, nigdy nie miał problemu, a ona miała. Poszła poszukać lekarza. Kolega obok powiedział, że jemu wkuwała się 3 razy i za każdym razem źle, więc umocniło mnie to w przekonaniu, że Ward2 ssie i że ta piguła jakaś lewa była. Przyszedł lekarz i tak jak myślałem bardzo szybko odnalazł żyłę o czym boleśnie się przekonałem. Podłączyli fluid i mogłem się "relaksować". W między czasie "moje" łóżko zostało usunięte z sali i zamienione na nowe, na którym też się położyć nie mogłem. Trudno i tak należałem się wystarczająco w domu. Po fluidzie pojawił się kolejny problem. Nie podano mi środka przeciwwymiotnego i sterydów w kroplówce jak to zwykle czyniono. Gdy zapytałem dlaczego stwierdzono, że nie potrzebuję. Świetnie. Wiedziałem, że nie będę chciał więcej wracać na ten oddział. Podano chemię, szybki flush i mogłem wracać do domu. Żeby tradycji stało się zadość udaliśmy się wszyscy do Subway'a :) kanapka wciągnięta, więc można ruszać na lotnisko. Mały korek mógł spowodować, że Łukasz zostałby ze mną dłużej. Nie miałbym nic przeciwko, gorzej z Jego żoną :P Dojeżdżając do Doncaster poczułem się już źle. Zaczęły się mdłości, było mi zimno. Łukasz na lotnisko zdążył. Pożegnaliśmy się i ruszyłem do domu. W domu przeżyłem straszne chwile. Dostałem dreszczy, cholernych mdłości i mega bólu głowy. Tabsy w ruch i do łóżka. Jeszcze z godzinę trząsłem się pod kołdrą. Mdłości trochę minęły i spokojnie zasnąłem. Obudziłem się koło 22. Dałem zainteresowanym znać, że prawie żyje, zaopatrzyłem się w wodę i z nadzieją na lepsze jutro poszedłem dalej spać.

środa, 18 marca 2015

14-15-16-17 Marzec

W sobotę wstałem z planem posprzątania w kuchni bo syf zrobił się taki, że wstyd kogokolwiek zaprosić do domu. Jednak postanowiłem, że uczynię to po wizycie piguły, która miała przyjechać tego dnia, aby skontrolować mój pierwszy, własnoręcznie zrobiony zastrzyk. Przed wizytą piguły wpadł znajomy w odwiedziny. Przyjechała piguła i się zaczęło. Wiedziałem, że lepiej będzie jeśli nauczę się je robić sam, żeby nie być zależny od piguł. Wyjąłem zastrzyk z lodówki, z opakowania, ściągnąłem zatyczkę i na widok igły po pierwsze spociłem się jak po przebiegnięciu maratonu w 40stopniowym upale, a po drugie dłonie trzęsły mi się tak, że ledwo złapałem skórę na brzuchu! A tę igłę miałem sobie jeszcze kurwa wbić w brzuch! SAM! Oczywiście obawa, że zamiast w brzuchu strzykawka wyląduje na przykład w kolanie dalej była. Uwaga! Dałem radę :) wbiłem, zastrzyk zrobiłem, odklikało :) kurs pielęgniarski zaliczony :) obiecała, że wpadnie jeszcze w niedzielę, aby sprawdzić czy robię to trochę pewniej, ale mimo wszystko zostałem pochwalony.
Zabrałem się za sprzątanie kuchni i przyjechała kuzyna żona z maluchami i obiadem :) postanowiła, że pomoże mi sprzątać. To znaczy ona sprzątała, a ja patrzyłem, potem jadłem obiad. Po wysprzątaniu kuchni zostałem z maluchami, a kuzyna żona śmignęła zrobić zakupy. Wujek Mariusz jest całkiem zajebistym opiekunem :) jakby ktoś potrzebował opiekunki to polecam siebie :P wieczorem zgodnie z wcześniejszym planem odwiedziłem znajomych. Pograliśmy w Fifę, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, wypiłem małe piwko sztuk dwa. No może trzy :P i tak zakończyła się sobota.
W niedzielę pospałem dłużej, ale obudziłem się z ogroooomnym bólem pleców. W dolnej części. Ani leżeć, ani siedzieć, ledwo chodzić. Przez ten ból nawet jeść mi się nie chciało, a z nerwów, że mnie boli i że nie wiem co to i od czego pojawiły się większe niż normalnie mdłości. Jak nie urok to sraczka!! Kurwa nie może być jednego, normalnego dnia, w którym nic mi nie będzie?! Wpadła Pigulinka. Zrobiłem sobie sam zastrzyk. O mało z podniecenia co bić mi brawo nie zaczęła bo z butów na pewno wyskoczyła. Pewnie robię bardziej zajebiście zastrzyki od Niej i była zazdrosna. Potem przyjechał obiad, wpadła była sąsiadka i przywiozła mi GTA :) będę miał co robić jak już przestaną mnie boleć plecy i będę mógł siedzieć na sofie ;) wieczorem postanowiłem zadzwonić do szpitala i poinformować ich o moim bólu pleców gdyż do końca sam nie wiedziałem czy to na pewno plecy, a nie wątroba, jelito tudzież inna część ciała, a ból promieniuje i wydaje się jakby to był ból pleców. W szpitalu kazano wziąć paracetamol sztuk dwie i kazano dzwonić w razie gdyby nie pomogło. Zorganizują transport i sprawdzą co w trawie piszczy. Na szczęście termofor, paracetamol i Rudy trochę uśmierzyły ból. Koleżanka zasugerowała, że to po piwku nerki mogą mnie boleć. W sumie mogłoby się zgadzać bo podczas chemii nerki są bardzo narażone.
W poniedziałek plecy bolały mniej na szczęście. Wyglądało to dość dobrze, ale i tak postanowiłem nie robić nic tego dnia. Cały dzień przebimbałem. Byłem tylko w Lidlu i to w połowie wycieczki musiałem zatrzymać się i zrobić przerwę i kursowałem między sofą, a łóżkiem. Wieczorem przyjechał do mnie przyjaciel z Polski. Spędziliśmy super wieczór na wspominkach i opowiastkach bo bardzo długo się nie widzieliśmy. Łasuch zaakceptował szybko nowe stópki w domu i wszyscy byli szczęśliwi. Szkoda tylko, że takiego spotkania nie można było opić.
We wtorek rano odwiedził Nas Nasz wspólny znajomy. Potem zastrzyk i udaliśmy się do jeszcze innych znajomych na obiad. Wyszedłem z domu :) ruszyłem swoje leniwe cztery litery :) bardzo miłe popołudnie spędziliśmy. Po powrocie do domu LM zaliczona :) głowa ogolona bo mimo, że włosy utracone to dalej odrastają i te najbardziej wkurwiające, maleńkie, kłujące wpadają za koszulkę i gryzą! Rąk jeszcze nie muszę golić.
Dzisiaj trzeba w miarę wcześnie wstać bo znowu trzeba jechać na chemiczny obiadek. Do szpitala zabieram ze sobą towarzysza :) prócz całego, medycznego sztabu i Pieszczocha będzie ze mną mój przyjaciel :) jutro niestety wraca do Polski i jeśli chemia się opóźni to istnieje prawdopodobieństwo, że on spóźni się na samolot, a tego chyba by nie chciał. Także mam nadzieję, że wizyta będzie krótka, bezbolesna i udana :) nawet się cieszę na myśl, że znów zobaczę tych wszystkich ludzi z oddziału :) obym czuł się po obiadku dobrze, a wręcz życzyłbym sobie, abym czuł się bardzo dobrze. Wolałbym zakończyć drugi kurs dobrym samopoczuciem i brakiem niespodziewanych skutków ubocznych. Tak, tak! Jutro kończę drugi kurs!! W poniedziałek wizyta u Pani onkolog i pozostanie ostatnie trzy tygodnie chemii. Tak, tak! Ostatnie trzy bo wiem i wierzę, że wszystkie badania po chemii będą dobre i na tym zakończę swoją przygodę z Wardem3 :) nie może przecież być inaczej. Kto jak nie ja? :) chcę być bohaterem w swoim domu :)

piątek, 13 marca 2015

11-12-13 Marzec

Byłem, jestem, będę. Wróciłem po chwili przerwy.
 Zacznę może od spotkania z doktorem W. Odbyło się, przeprosiny przyjęte. Przepraszał mnie chyba z cztery razy. Widać było, że chłop przeżywa tą sytuację naprawdę i przeprosiny były szczere. Nie wiedział zbytnio jak ma się na początku zachować, ale myślę, że moja wyciągnięta ręka na przywitanie dodała mu trochę siły. Ja też poczułem się lepiej. Mimo, że byłem i dalej jestem wściekły na Niego to wybaczyłem mu ten błąd. Każdy jest człowiekiem i każdy ma prawo do popełnienia błędu. Nie sztuką jest popełnić błąd, sztuką jest się do niego przyznać. On to uczynił. Zaznaczył, że mógł zrobić więcej i że jest mu bardzo przykro, że tego nie zrobił. Ucieszył się, że jakoś się trzymam po chemii. Mimo wszystko jednak nie potrafiłem mu jeszcze powiedzieć, że mu wybaczam. Chyba nie jestem jeszcze na to gotowy, żeby Go o tym poinformować.  Przyjaciółmi pewnie nie zostaniemy, ale może kiedyś zdecyduję się udać do Niego na wizytę i wtedy mu to powiem :) w czasie spotkania zaproponowano mi, abym jeśli tylko mam siły przyszedł z wynikami do przychodni i oni wszystko mi wyjaśnią jeśli będą jakieś wątpliwości. Miałem zapytać o jakąś VIPowską kartę, ale ugryzłem się w język. Oczywiście z propozycji skorzystałem i jeszcze tego samego dnia udałem się na omówienie wyników.
Wyniki markerów nowotworowych są w normie, więc nawet jeśli zleciłby mi je doktor W. to pewnie i tak nic z nich by nie wyszło. Skan omówiliśmy. Po części ten rozdział uważam za zamknięty.
W środę byłem na "obiedzie" w szpitalu. Bałem się tej wizyty. Bałem się tego szpitalnego "zapachu". Mdłości cały czas dokuczały, więc obawiałem się, że może skończyć się to czymś mało przyjemnym. Do pociągu kupiłem sobie colę. Troszkę mi pomogła. Zaopatrzyłem się jeszcze w wodę i chipsy i mogłem ruszyć na oddział. Na oddział udałem się przed samą 14. Wolałem posiedzieć na ławce przed szpitalem, na świeżym powietrzu niż w tych szpitalnych smrodkach. Na oddziale oczywiście przywitano mnie jak przystało na Super Mario :) z racji tego, że to mój drugi dom na tablicy sam odnalazłem swoje łóżko i udałem się na salę. Przyszedł mój ulubiony pielęgniarz Craig zmierzyć ciśnienie, temperaturę i podać mi dzbanek z lodem do mojej colki :) otworzyłem okno, zdjąłem buty i mogłem się "zrelaksować" na łóżku. Ulubiona piguła pojawiła się i mogła przygotować mnie do podłączenia kroplówki. Wizyta była szybka, bezbolesna, obyło się bez mdłości. Lekarz przepisał mi nowe tablety przeciwwymiotne. Podobno mają super moce :) Po szpitalu oczywiście udałem się jak to w zwyczaju do Subway'a :) kanapka wciągnięta, więc to kolejny znak, że żyję :) Od środy czułem się już na tyle dobrze, że zacząłem jeść normalniej. To jeszcze nie to co było przed 3dniówką, ale to i tak progres.
Wczoraj miała pojawić się piguła, aby zacząć robić zastrzyki na poprawę ilości białych krwinek. Właśnie miała... Była, ale wtedy brałem prysznic i nie słyszałem. Zostawiła wiadomość. Skontaktowałem się z Nią i powiedziała, że jest już bardzo zajęta i nie da rady przyjść. Przyjdzie jutro i pokaże mi co i jak i będę robił sobie sam. Ja pierdolę!! Sam? Jak ja igłę widzę i ręce mi się trzęsą tak, że zamiast w brzuch to pewnie zastrzyk sobie w kolano zrobię!! Skoro się nie pojawiła to postanowiłem pójść na miasto. Zakupy jakieś trzeba było zrobić. Zdążyłem wejść do pierwszego sklepu i dzwoni PIGUŁA, że sprawdziła, że jednak muszę zacząć dzisiaj. Skwitowałem to tylko krótkim "naprawdę muszę zacząć to dzisiaj". Amerykę odkryła, więc pewnie za rok dostanie za to jakąś nagrodę :) powiedziała,że ktoś przyjedzie po 17. Wtedy już na pewno będę w domu. Szkoda, że tylko na obietnicy się skończyło bo nikt się nie pojawił. Czekałem, czekałem i korzenie na sofie mógłbym zapuścić, a i tak nikt nie przyjechał. To znaczy przyjechali moi Przyjaciele na herbatę :) krótka wizyta, ale jak zwykle miła i przyjemna :)
Wczoraj wieczorem użyłem nowej tabletki przeciwwymiotnej i naprawdę ma super moce :) mam nadzieję, że ich nie stracą i dalej będą mi pomagać w kryzysowych sytuacjach :)
Ostatnio mam problem do tych obietnic. Ktoś coś obiecuję, a słowa nie dotrzymuje niestety. Przykro, że nawet w tej sytuacji jakiej jestem muszę martwić się niespełnionymi obietnicami.
Dzisiaj już piguła się pojawiła. Inna niż ta, z którą się kontaktowałem. Była milsza i przeprosiła, że nikt się wczoraj nie pojawił. Dowie się czy mogę wziąć wszystkie 5zastrzyków czy zmniejszamy ich ilość o ten jeden dzień zwłoki. Zastrzyk nie bolał, ale do najprzyjemniejszych też nie należał. Jutro ma pojawić się o tej samej porze i będę próbował zrobić go sobie sam. Z boku nie wyglądało to na nic trudnego, ale pewnie jutro już inaczej będę śpiewał :P zastrzyk zaliczony, więc spokojnie mogę się relaksować :)
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w dalszym ciągu udostępniają mojego bloga :) i dziękuję wszystkim za wiadomości i słowa wsparcia i trzymane kciuki i wiarę :) na pewno wszystko się przyda :)

wtorek, 10 marca 2015

8-9-10 Marzec

Bez owijania w bawełnę ostatnie dni były chujowe. Nie oczekiwałem aż takich skutków tej trzydniowej chemii. Miałem nadzieję, że po pierwszym kursie nic się nie zmieni i będę dalej znosił chemię tak jak ją znosiłem. Życie lubi jednak zaskakiwać, więc i tym razem jak to w moim życiu bywa nie obyło się bez psikusa.
Zacznijmy od tego, że schudłem. Niestety dalej na samą myśl o jedzeniu mnie mdli, a tabletki z super mocami są bez super mocy i nie pomagają. Mimo wszystko od wczoraj jest już trochę lepiej bo przynajmniej nie spędziłem całego dnia w łóżku tak jak miało to miejsce w sobotę i niedzielę. Biłem rekordy w spaniu przez ten weekend, ale lepsze to niż ciągłe mdłości. Wczoraj udało mi się już troszkę więcej zjeść, więc mam nadzieję, że jakoś pomału wrócę do formy.  Chociaż nie wiem czy to możliwe skoro jutro znowu trzeba wracać na chemiczny "obiad". Na szczęście tylko 2godziny, tylko mała kroplówka.
W niedzielę odwiedzili mnie byli sąsiedzi :) wczoraj odwiedziłem sąsiadów na chwilę. Najsłodszy przystojniacha na dzielni swoim uśmiechem dodał mi co najmniej 10punktów do poziomu mocy :) pewnie dlatego dzisiaj już jest lepiej. Odwiedził mnie dzisiaj manager z pracy. W miłej atmosferze wypiliśmy herbatę. Za chwilę wybieram się na spotkanie z doktorem W. Nie mam zbytnio siły na długie rozmowy, więc pewnie spotkanie zamknie się w ciągu kilku minut.
Zamierzam jeszcze dzisiaj regenerować siły przed jutrzejszym dniem, więc na pewno nie obejdzie się bez leżenia w łóżku :)
Dziękuję bardzo za wszystkie telefony i smsy po wyjściu ze szpitala. Przepraszam za słaby kontakt, ale dochodzie do siebie po chemii nie jest takie proste.

sobota, 7 marca 2015

7 Marzec

Udało się :) jakoś dotrwałem i szczęśliwy wylądowałem już w domu. W końcu z Moim Rudzielcem <3 po drodze ze szpitala zajechaliśmy do McDonalda bo akurat naszła mnie ochota, a skoro po tylu dniach posuchy naszła na coś ochota to trzeba to wykorzystać :) najedzony, cholernie zmęczony i z nieustępującymi mdłościami jednak mogę zameldować się pod swoją kołdrą w swoim łóżku :) życzę sobie kolorowych snów, a wszystkim czytającym mój blog udanego weekendu :) jak tylko dojdę do siebie postaram się napisać coś więcej.
P.S. Chłopyyy nie zapomnijcie, że jutro dzień kobiet :)

piątek, 6 marca 2015

5-6 Marzec


Od czego by tu zacząć. Po pierwszej chemii udało mi się zasnąć około 5, żeby móc obudzić się o 7:15. Wspaniale jest móc obudzić się pod dwóch godzinach. Udało mi się zjeść śniadanie w postaci płatków i dwóch tostów z dżemorem. Potem kąpiel, kolejne dwa tosty i na tym koniec dobrego. Zaczął się najgorszy dzień odkąd rozpocząłem leczenie. Mdłości miałem jak stąd do NY. Takie jakie "fizjologom" się nie śniły!! Jak tylko wjechał obiad na oddział poinformowałem, że nie będę jadł po czym zamknąłem drzwi od mej VIPowskiej sali i otworzyłem okno, aby zaczerpnąć świeżego powietrza bo wszystko mi śmierdziało co jeszcze bardziej potęgowało moje mdłości. Dotychczasowe, skuteczne tabletki przeciwwymiotne straciły swoje super moce. Dostałem inną. Dobra, na chwile pomogła. Niestety mogę ją brać tylko sztukę na 12h. Jak mi przykro. Z kolacji również zrezygnowałem. To znaczy przytuliłem tylko banana. Zjadłem go :) odwiedziły mnie koleżanki w szpitalu :) bardzo miło z ich strony :) nie byłem w najlepszej formie, ale starałem się jak mogłem. Było miło, wesoło, sympatycznie :) przywiozły mi zapasy jedzenia na dwa tygodnie chyba :P wieczorem zjadłem jogurt, 4 mandarynki i poszedłem spać koło 23. Chemia skończyła się o 22:30, więc zostały tylko fluidy, które już są mało interesujące. Przyłożyłem głowę do poduszki i z miejsca zasnąłem. Budziłem się oczywiście na siusiu. Spacery z Pieszczochem w nocy nie należą do najprzyjemniejszych. Obudzono mnie o 8 rano. Przynajmniej podczas snu obyło się bez mdłości. Zjadłem płatki, 3kawałki bekonu i tosta :) miałem nadzieję, że będzie dzisiaj lepiej mimo smaku śrubki, który z 14 z dnia poprzedniego zmienił się na 8 dzisiaj. Po śniadaniu poprosiłem o kąpiel. Każdy smrodek działa na moją niekorzyść. Poza tym o higienę dbać trzeba nawet jeśli trzeba brać kąpiel z Pieszczochem. Po kąpieli wróciły mdłości. Postanowiłem zabrać Pieszczocha na długi spacer :) do końca korytarza, winda, parter, sklepik i miętowa herbata :) miałem nadzieję, że to mi trochę pomoże. Myliłem się. Przespałem się od 12 do 15 :) w tym czasie zdążyli podłączyć mi sole przed chemią. Na obiad zjadłem kanapki z serem i pomidorem, więc to i tak więcej niż dzień wcześniej. Wiem, że muszę jeść, ale przy TAKICH mdłościach jest to cholernie trudne. Pojawiły się lekkie problemy z Pieszczochem. Pikał przez godzinę co chwilę i już miałem go przez okno wy...rzucić, ale w końcu ktoś go naprawił i mogłem przyjąć swój chemiczny obiad. Co za tym idzie częstotliwość wycieczek do toalety się zwiększyła, a mdłości nie ustąpiły nawet po dożylnych środkach przeciwwymiotnych i sterydach. Teraz albo zastrzyk albo mam się męczyć. Wybrałem to drugie i na razie jeszcze jakoś żyję :) zjadłem kolację w postaci fish&chips :) niestety z dwugodzinnym poślizgiem, ale lepsze to niż nic :) został mi jeszcze ananas także uczta na sto dwa. Jestem cholernie wypompoowany mimo, że pompują mnie cały czas. Zmęczenie wróciło. To najgorsze gdzie nie chce Ci się nawet mrugać. Na szczęście już jutro do mega Rudzielca Zapyziałego <3 już nie mogę doczekać się Jego puszytego futerka, smrodku Łasikowego ❤️ tylko ja, on i łóżko :) tymczasem uciekam odpoczywać i zbierać siły na jutrzejszy powrót do domu :) trzymajcie kciuuki za mniejsze mdłości jutro :) 

czwartek, 5 marca 2015

4 Marzec

4 Marzec
Wstałem raniutko o 10. Zjadłem, wziąłem prysznic, tabletki, spakowałem torbę do końca i byłem gotowy do wyjazdu. O ile można być gotowym do wyjazdu do szpitala na chemiczne obiadki. Było mi cholernie źle i smutno, że muszę zostawić swoje Rude dziecko :( od listopada praktycznie siedzę w domu i tak bardzo się przyzwyczaiłem, że on jest przy mnie, że nawet chwila osobno wywołuje u mnie uczucie smutku i tęsknoty. Niesamowite jak możemy pokochać, to w moim przypadku, mruczące stworzenie. I chociaż będąc ze mną często ma mnie w tyłku to w nocy i tak przyjdzie się przytulić :) 
Droga na pociąg i z pociągu do szpitala nie należała do najlepszych. Było dość chłodno, ale byłem dość grubo ubrany więc przy pełnej torbie i plecaku dość szybko robiło mi się gorąco. Mniejsza o to. Najważniejsze, że dotarłem :) byłem JAK ZWYKLE przed czasem. Na miejscu okazało się, że sala i łóżko już na mnie czekają. Tym razem sala numer 10, jednoosobowa. Z jedej strony cieszę się, że jestem sam bo i może uda mi się wyspać, poza tym nikt mi nie będzie przeszkadzał, ale z drugiej strony nie mam toalety na sali no i czasem może być mi nudno. Na szczęście mogę się poruszać z Pieszczochem, ale nie zamierzam tego robić za często :P lepiej użyć pomarańczowego, alarmującego przycisku i wezwać pigułę na krótki czat :) 
Powiedzmy, że tą salę potraktuję jako pokój VIPowski dla Super Mario :)
Szybko się zainstalowałem w pokoju, przebrałem i byłem gotowy. Z miejsca zmierzono ciśnienie, temperaturę i pobrano wymazy na gronkowca. Taki standard w szpitalu. No i to by było na tyle na dłuższy czas. Poczułem się opuszczony bo nikt nawet nie miał zamiaru przyjść i podłączyć mnie do Pieszczocha. Przyszła Pani doktor i powiedziała, że ze względu na te gorsze wyniki krwi muszą mi znowu pobrać krew do badania, ale nie będzie to miało wpływu no moją chemię. Co najwyżej przetoczą mi co nie co czego tam będzie brakowało. Po wyjściu ze szpitala będę musiał robić sobie zastrzyki przez 5kolejnych dni. To ma ponoć pomóc polepszyć wyniki krwi. Jeszcze kurs pielęgniarski przejdę w szpitalu :P może jakiś etat mi dadzą po skończonej chemii. Tak poważnie to skorzystam jednak z drugiej opcji tj. codziennych wizyt Piguły w domu bo nie wyobrażam sobie samemu okaleczać się poprzez wbijanie igły heloooooł!! 
Następnie pobrano mi krew i potem znowu nic. W końcu zdecydowano się na podłączenie Pieszczocha :) nie będę ukrywał, że mnie nie bolało bo bolało. Trudno jakoś przeżyłem. Na szczęście rączki ogolone, więc nie straszne mi żadne jebane tasiemki!! Kolacja była strasznie chujowa zatem ledwo ją tknąłem. Wiedziałem czym to grozi, ale nie będę jadł czegoś co smakuje jak nie powiem co ;) do tego cały dzień męczyły mnie mdłości, więc modliłem się, żeby jak najszybciej to zabrali z pokoju, żebym nie zwymiotował.
I tak lali sole, potem fluidy, potem środki przeciwwymiotne i sterydy, potem znowu jakieś fluidy. W końcu doczekałem się pierwszego wora chemii. Nie żebym tęsknił czy coś. 1100ml w godzinę. Ten drug jest najgorszy. W między czasie pojawiła się jedna z moich ulubionych Piguł i zapytałem jej czy nie może mi podrzucić czegoś do żarełka bo głodne brzunio, a kolacja była nie do zjedzenia. No i przyniosła mi kanapeczki z serem i pomidorem :) nawet o herbacie nie zapomniała. Napis z mojej koszulki "dobrze jest być królem" jak najbardziej pasuje do sytuacji ;) raczyłem się kanapkami i oglądałem "Breaking Bad". Wczęśniej wciągnąłem trochę paluszków co by się sąsiedzi nie skarżyli, że mi głośno w brzuchu burczy. 
Jak zwykle uświadomiłem sobie, że bez internetu jak bez ręki. Przynajmniej można mieć kontakt ze światem. 
Dzisiaj trzymałem kciuki za mojego zioma z Manchesteru, który poddawał się zabiegowi wycinania martwej tkanki ze sparaliżowanej struny głosowej. Moje kciuki działają cuda bo chłop ma się dobrze! Nawet szamał te same szpitalne lody, którymi ja się rozkoszuję przy każdej wizycie. On dzisiaj wyszedł, a ja dalej kwitnę. 
Jest północ i podłączono mi drugi drug z fluidem. 3godziny wlewki. Jadę ostro na dwie pompy :) 
Pojawił się problem bo muszę chodzić do toalety do innej sali przez co mam dłuższą drogę, a co za tym idzie muszę szybciej wychodzić. Z susianiem podczas chemii nie ma żartów. Tu i teraz i koniec. Jak przyjmę kolejne 1100ml chemii plus fluid to będę siusiał dalej niż widział. 
Jak to w życiu bywa miewamy lepsze i gorsze dni. Ja mam teraz te gorsze. Zacząłem się zastanawiać co będzie jeśli chemia mi nie pomoże. Wiara wiarą, kciuki kciukami, ale i taką okoliczność trzeba brać pod uwagę. Oczywiście wierzę, że nie trzeba będzie, ale zawsze jest jakieś ale. Muszę porozmawiać o tym z jakimś doktorkiem co by mi nalreślili jakiś obraz w głowie. Zostanie jeszcze 5tygodni. Jeszcze tylko 7 dni chemii. Niby mało i rozłożone w dość długim czasie, ale po czterech literach na pewno dostanę. 
UPDATE
Jest prawie pierwsza. Kolejna wycieczka do toalety i spróbuję przymknąć oko. Mam nadzieję, że się uda :) chciałbym być mniej zmęczony po tych trzech dniach niż ostatnio, a wiem, że sen jest jednym z tych czynników, który znacząco na to wpływa.
P.S. Udało mi się dodać posta :) zajebioza. Teraz będę mógł informować od razu ze szpitala :)

wtorek, 3 marca 2015

3 Marzec

Przewietrzyłem dzisiaj tyłek :) udałem się spacerkiem na miasto na zakupy. Dzień był słoneczny, wietrzny i niestety dość chłodny, więc drogę powrotną pokonałem autobusem. Zapasy do szpitala zrobione, na obiedzie byłem, gniazdka w polskim sklepie kupione :) 
Do szpitala spakowany, w domu ogarnięte, więc można jutro wyruszać na chemiczne "obiadki". 
Ostatnie 3dni były trochę gorsze, ale wychodzę na prostą. Oby więcej nie wracały.
Jak zwykle proszę o trzymanie kciuków :)
Do zobaczenia na blogu w sobotę :)

poniedziałek, 2 marca 2015

2 Marzec

Tak jak przewidywałem. Dzisiejsza wizyta w szpitalu zajęła mi dosłownie 15 minut z czego pewnie z 5 spędziłem w toalecie. Zacznijmy jednak od początku. Jak zwykle wstałem około 10 chociaż pogoda za oknem KRZYCZAŁA zostań w łóżku. Słońce, deszcz, zimny wiatr, do tego w drodze do Sheffield śnieg z deszczem. Ja się pytam do cholery jasnej gdzie jest wiosna? Jeśli już mam tracić cały dzień na 15minutowe wizyty w szpitalu to niech to się chociaż odbędzie przy ładnej pogodzie. Chyba aż tak dużo nie wymagam! :)
Po śniadaniu zorientowałem się, że ostatni zabieg z włosami musi zostać powtórzony z większą skutecznością, gdyż te jedno milimetrowe włoski zaczęły mi wypadać i były wszędzie. Najwięcej na chustce. No tak zapomniałem wspomnieć, że na tyle przyzwyczaiłem się do swoich dłuższych włosów, że nie mogę na siebie patrzeć w lustrze i chodzę w bandanie na głowie. Prawie jak Rysiek Peja. Zawsze wyglądałem jak Plastuś, a teraz bez włosów wyglądam jak podwójny, baaa nawet potrójny Plastuś. Jeszcze przed wyjściem z domu Pan kurier przywiózł mi paczkę. W ramach podziękowań, że w taką pogodę musi pracować dałem mu paczkę pierniczków. Bardzo się ucieszył i powiedział, że na pewno poprawi mu to humor bo nie dość, że pogoda taka jak wspomniałem to jeszcze samochód mu się popsuł i musiał zmienić.
Wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że spóźnił mi się pociąg. O całe 20minut. Niby nic, ale właśnie te 20minut zadecydowały o tym, że spóźniłem się do szpitala na wizytę. Na szczęście nie o całe 20minut, a tylko o 5. Drugie szczęście, że jeszcze nikt nie zdążył mnie zawołać do gabinetu. Z miejsca zostałem skierowany na pobranie krwi. Postanowiłem, że najpierw zahaczę o toaletę. W momencie, w którym ją opuszczałem pielęgniarz Andy wypowiedział moje imię i nazwisko. Niestety musiałem go zmartwić bo najpierw musiałem udać się na pobranie krwi. Poszedł ze mną co by szybciej poszło. Nie było szybko, ale było bezboleśnie. Chyba nie przyzwyczaję się do tych igieł. Ani do kroplówek, ani do pobierania krwi. Miłe zaskoczenie przed wizytą. Otóż odkąd zacząłem brać chemię przytyłem 2kg :) bałem się, że będę tracił, a tu przybieram. Odpukać w niemalowane. Na razie jest dobrze.
W gabinecie kilka szybkich pytań dotyczących mojej kondycji po pierwszym kursie. Kilka pytań odnośnie skutków ubocznych. Jeśli dzisiaj nikt do mnie nie zadzwoni odnośnie wyników krwi w środę zaczynam drugi kurs. Pani onkolog jednak nie przewiduję, aby moje wyniki były na tyle złe, żeby ktoś do mnie dzwonił. Prowadząca pielęgniarka obiecała złapać mnie w środę na oddziale.I to by było na tyle jeśli chodzi o moją dzisiejszą wizytę. Jak zwykle wizyta okazała się na tyle wyczerpująca, że zgłodniałem na maxa. Dlatego przed pociągiem udałem się do Subway'a. Dzisiaj zwykły ser zamieniłem na pikantny i kanapka była dużo lepsza :) polecam.
Zatem środa, godzina 14, Ward 3 zaczynam 2kurs.
Na dworcu otrzymałem telefon od Pani z organizacji, która pomagała pisać mi skargę na doktora W. Zadecydowaliśmy, że skoro adwokat nic nie może z tym zrobić to zorganizujemy spotkanie, aby mógł spojrzeć mi w oczy i przeprosić, a ja jak na prawdziwego mężczyznę przystało strzelę Go w pysk :) żartowałem oczywiście. Mam nadzieję, że wyrazi skruchę i Jego przeprosiny będą szczere.
Teraz czas na odpoczynek, jutro pakowanie i jazda w środę do szpitala.
Muszę się wyprzytulać z Rudym na zapas <3

niedziela, 1 marca 2015

26-27 Luty

Czwartek po chemii wyglądał jak poniedziałek czy wtorek. Brak mdłości, lekkie zmęczenie czyli normalny stan, który towarzyszył mi od kilku dni. Krwawienia z nosa nie było, obiad mi dostarczono :) żyć nie umierać normalnie. Lekko stresowałem się tą piątkową wizytą w szpitalu bo byłoby to coś całkiem nowego. Obejrzałem pierwszą połowę meczu Legii. Niestety ich gra nie przekonała mnie do obejrzenia drugiej połowy. Ogoliłem drugą rękę i byłem przygotowany na wszystko co mogło wydarzyć się w piątek.
Wstałem o 7:50 w nocy! To dość nietypowa pora jak dla mnie także ledwo wstałem. Szybki prysznic, śniadanie i wyjazd z domu. Autobus, zapasy w sklepiku do szpitala, pociąg, kolejny autobus i jestem przed swoim drugim domem. Oczywiście grono mojej szpitalnej rodziny przywitało mnie jak zwykle bardzo serdecznie. Super Mario wrócił na oddział :) Zameldowałem się w recepcji i skierowano mnie do dziennego pokoju. Czekałem, czekałem i czekałem i dalej czekałem i jeszcze czekałem aż w końcu pojawiła się Piguła i pobrała mi krew. Kurewsko bolało, ale podobno jestem twardy. Dostałem herbatę i obiad i deser także na głodnego nie czekałem na wyniki. W między czasie wpadła koleżanka w odwiedziny, potem jeszcze znajome piguły się przewijały. W końcu pojawił się lekarz z wynikami. Mój ulubiony lekarz od pytań. Powiedział, że część wyników się poprawiła, część pozostała bez zmian, ale nie widzi potrzeby, żeby cokolwiek z tym robić. Powiedział, że mam zgłosić każdy problem, który się pojawi. Tego akurat nie musiał mi mówić bo wiem o tym doskonale. Ubrałem się i wróciłem do domu. Ze szczęścia postanowiłem, że trzeba to uczcić kanapką z Subway'a :) szybkie zakupy w polskim sklepie i można wracać do Rudzielca <3
Wieczorem odwiedziłem sąsiadów. Zmęczony padłem o 22 i obudziłem się dzisiaj o 10 :) taka krótka drzemka :P
Dzisiaj odkurzyłem, zrobiłem mały obiad, drugi mi dostarczono, wyczyściłem koci kibelek i jestem gotowy na przyjmowanie weekendowych gości :)
Otrzymałem dzisiaj list od adwokata. Niestety niezależny ekspert stwierdził, że od błędnej diagnozy dr. W do  wykrycia nowotworu jest zbyt krótki odstęp czasu. Formalnie oczywiście mają rację bo to tylko, a może i aż miesiąc, ale fakty są takie, że lekarz popełnił błąd i gdyby nie moje bóle brzucha i wizyta w szpitalu do dnia dzisiejszego nic bym nie wiedział i kto wie co teraz by się działo. Może za późno byłoby na pisanie tego bloga.

W godzinach popołudniowych odwiedzili mnie byli sąsiedzi :) mimo, że ich każda wizyta wywołuje uśmiech na mojej morduni i bardzo się cieszę z możliwości spędzenia czasu z Nimi to za każdym razem przypomina mi to o tym, że to już byli sąsiedzi i na dzielni ich już nie ma. Chociaż nie ważne gdzie i kiedy, zawsze będę Sąsiadem. Lepszego  mieć nie będą :)))
Wieczorem wpadli przyjaciele na herbatę. Dzisiaj zaliczyłem srogie lanie w Fifę. Powiedzmy, że to przez zmęczenie :P
Na koniec tego wspaniałego dnia udałem się jeszcze z wizytą do byłych sąsiadów. Spędziliśmy wszyscy bardzo miły wieczór :) owoce w płynie przyjęte, śmiechu pełno. Takie weekendowe dni lubię najbardziej :)

W poniedziałek wizyta u onkologa i według lekarza ze szpitala Pani onkolog podejmie decyzję co dalej. Możliwe, że wyniki krwi nie będą zadowalające, więc chemia może zostać przesunięta. Chociaż wiem co będzie się ze mną działo po kolejnej 3dniówce i kolejnych spędzonych nocach w szpitalu to chcę ją kontynuować, aby mieć to jak najszybciej za sobą :) Jeszcze 6 tygodni i badania. Potem będzie już wszystko jasne. Moja wiara i Wasza wiara, moja pewność i Wasza pewność plus Wasze kciuki zdziałają cuda!! Musi być wszystko w porządku! Dlatego pomału zaczynam planować co będę robił podczas swojego czerwcowego i wrześniowego urlopu :) plany do podstawa.

czwartek, 26 lutego 2015

25 Luty

Wstałem z samego rana o 10. Prysznic, śniadanie, szybki ubiór i można lecieć na autobus. Z autobusu po bilet na pociąg. Zaopatrzenie w sklepiku zrobione, więc można jechać do szpitala. Okazało się, że w Doncaster była dzisiaj dużo ładniejsza pogoda. Było i cieplej i więcej słońca. Szybka wbita do autobusu i znowu ta sama trasa między przystankiem, a szpitalem tylko ludzie w autobusie inni. Na miejscu jak zwykle byłem przed czasem. Ciekawe czy dostanę za swoją punktualność jakiś medal po skończonym leczeniu. Na Wardzie okazało się, że jeszcze nie ma dla mnie łóżka i muszę zaczekać, więc udałem się do telewizyjnego pokoju. Poznałem tam miłego starszego Pana, z którym wymieniłem się pokrótce doświadczeniami. Zdążyłem jeszcze odpalić Ryśka Peję na telefonie i wpadła w odwiedziny koleżanka :) dostałem od Niej kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia bo jak głosił napis na pierwszej stronie "piwo za mną tęskni" :)
Około 13:20 znalazło się dla mnie łóżko i to by było na tyle bo dopiero około 14 zajrzał do mnie ktokolwiek. Był to lekarz, ale chyba tylko na papierze bo pytania, które mu zadałem przerosły go chyba i zasugerował, abym wszystkiego dowiedział się na poniedziałkowej wizycie u lekarza prowadzącego. Tak też zrobię, a żeby było śmieszniej z listy pytań zadałem mu tylko dwa. Strach pomyśleć co by było gdybym zadał ich więcej. Może zmieniłby zawód ? :)
Około 14:20 przyszła Piguła z cotygodniowym zestawem do podłączenia kroplówki. Była miła i obiecała zrobić to szybko i bezboleśnie. Spełniła tylko jeden z tych punktów. Zgadnijcie, który? Jednak przed rozpoczęciem tej jakże "przyjemnej" czynności zapytała, którą rękę wolę. Pokazałem jej obie i zapytałem: "jak myślisz, która wygląda na przygotowaną do przyjęcia tych jebanych tasiemek?". Uśmiechnęła się i powiedziała, że już zmienia stronę. Odwróciłem głowę, zamknąłem oczy, prawą ręką złapałem się łóżka i faktycznie zrobiła to bardzo szybko. Mądry Mariuszek doświadczony wcześniejszymi wizytami miał na swojej jednoosobowej sali dość długo otwarte okno, aby zaduch nie spowodował mojej słabości podczas podłączania kroplówki.
Po solach, dostałem chemię, po chemii fluid i już mógłbym wychodzić do domu gdyby nie to, że musieli pobrać mi krew do badania bo od dwóch dni pojawiały się małe krwotoki z nosa. Pobranie krwi oznaczało czekanie na wyniki. Czekanie na wyniki oznaczało, że robiłem się coraz bardziej głodny. Czekanie na wyniki i głód potęgowały moje zniecierpliwienie, a to wszystko razem potęgowało moje wkurwienie bo przecież czekała na mnie KANAPKA W SUBWAY'U :)))
Przyszły wyniki i lepiej było jak ich nie było. Okazało się, że ilość płytek bardzo spadła. Na pytanie "Why always me?", które zaczerpnąłem z koszulki Balotteliego pielęgniarka odpowiedziała, że moje płytki na pewno mnie nie dyskryminują bo nie ja pierwszy i nie ja ostatni. Taka z Niej dowcipna sztuka :P Zatem w piątek niespodziewana kolejna wizyta w szpitalu. Jeśli wyniki będą na tym samym poziomie tudzież gorszym to niestety będą mnie podpinać po raz kolejny pod kroplówkę, aby zwiększyć ich ilość. Taki skutek uboczny o! Skoro znowu mam być podpinany pod Pieszczocha na wszelki wypadek ogolę również drugą rękę co by nie zaskoczyli mnie w piątek, że na przykład w lewą nie mogą się wkłuć i znowu tasiemki wylądują na włosach.
Dzisiaj niestety czas obciąć włosy. Moja zajebista fryzura, moja hodowla na głowie zniknie. Niestety z licznika mojej zajebistości odpadnie mi kilka punkcików, ale po chemioterapii wróci wszystko do formy i znowu wszyscy będą potrzebowali przeciwsłonecznych okularów, żeby blask mojej zajebistości ich nie oślepiał :) :P
Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo za każde puszczenie w świat tego bloga, za każde jego udostępnienie. Na początku myślałem, że licznik wyświetleń zwariował, ale chyba zaczynam mieć dużą ilość stałych czytelników :) To miłe, że ktoś czyta moje wypociny.
Mam nadzieję, że zwiększy to świadomość wśród mężczyzn. Jeśli kiedykolwiek ktoś z Waszego otoczenia będzie w tym miejscu, w którym jestem teraz ja to wskażecie mu właściwą drogę. Mam nadzieję, że moja postawa pokaże, że walka o następne jutro to walka tylko i wyłącznie o zwycięstwo i ciągłe pozytywne myślenie.
Wczoraj pewna osoba uświadomiła mi jak wiele osób trzyma za mnie kciuki. To naprawdę niesamowite, że będąc w obcym kraju poznajesz ludzi z różnych zakątków Polski, świata i wiesz, że nie jesteś im obojętny. Pisząc to jak zawsze oczy mi się "pocą". Te wszystkie kartki, pieniążki, odwiedziny, telefony, wiadomości, czytanie bloga dodają mi jeszcze więcej siły :) na każdym kroku czujesz wsparcie, słyszysz miłe słowa czy oferowana jest pomoc. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będzie mnie otaczało takie grono ludzi to kazałbym mu się popukać w głowę. Jestem Wam wszystkim bardzo wdzięczny i nie wiem jak się Wam wszystkim odwdzięczę.

wtorek, 24 lutego 2015

23-24 Luty

Wczorajszy dzień w porównaniu do poprzednich był bardzo pracowity. Na 13:30 pojechałem na umówione spotkanie z Panią psycholog. Wizyta rozpoczęła się od lecącej krwi z nosa :P taki psikus. Na szczęście mały krwotok i szybko udało się go zatamować. Porozmawialiśmy sobie o wszystkim i o niczym. Na koniec Pani psycholog stwierdziła, że nie spodziewała się, że będę w tak dobrym stanie psychicznym. Powiedziała, że nie widzi potrzeby, abyśmy spotkali się wcześniej, niż po skończonym leczeniu. Zaznaczyła, że gdybym potrzebował z Nią porozmawiać, zobaczyć się to wystarczy, że zadzwonię i zorganizuje mi jakieś spotkanie. Dodała, że na pewno przyjdzie na ten koncert, który kiedyś zorganizuje :) mam nadzieję, że spodobają jej się rapy.
Po wizycie udałem się do miasta. Byłem na poczcie w końcu, u fryzjera, na zakupach i na obiedzie. Byłem również w organizacji, która pomagała mi pisać skargę na doktora W. Dostałem list tydzień temu z NHS England, w którym otrzymałem list od doktora W. Odpowiedział na zadane pytania, napisał co napisał. Pani z organizacji stwierdziła, że bardzo rzadko widuje takie listy. Doktor W. przyznał się w nim do popełnionego błędu(spróbowałby nie!!!!), stwierdził, że powinien zrobić więcej, wyraził skruchę, przeprosił, zaproponował spotkanie, przeszedł szkolenie w zakresie badań jąder oraz zakresie nowotworów. Mam teraz 3 wyjścia z czego jedno odradziła mi od razu. Zatem mogę poprosić o spotkanie, na którym zostanę przeproszony, będę mógł zadać jeszcze kilka pytań lub być stale w kontakcie z adwokatem i czekać co oni będą w stanie z tym zrobić. Odradziła mi pisanie kolejnej skargi ze względu na to, że doktor W. przyznał się do wszystkiego. Czas pokaże.
Dzisiaj odwiedził mnie mój przyjaciel. Miło spędziliśmy czas :) pogadaliśmy, odpaliliśmy Fifę :) grając u siebie poszło mi dużo, dużo lepiej. 1:3,0:1,1:0 i 3:1. Jakby to powiedział Darek Szpakowski: " mecze na remis ze wskazaniem na mnie" :) Byłem dzisiaj zdecydowanie lepszy.
Ogoliłem rękę!! :) koniec z odrywaniem włosów wraz z jebanymi tasiemkami! :) wygląda to śmiesznie, pewnie będzie mi chłodniej, ale dużo przyjemniej przy odrywaniu.
Zauważyłem, że zaczynają mi wypadać włosy z zarostu. Nie same oczywiście, ale pewnie za chwilę zaczną same. Skoro zaczęły już z twarzy to pewnie kwestią dni jest kiedy zaczną mi wypadać z głowy dlatego pozwoliłem sobie upamiętnić tę chwilę kiedy moje włosy są tak zajebiste jak ja skromnym selfie :)
Jutro kolejna wizyta w szpitalu. Od soboty czuję się wyśmienicie, więc wolałbym tego nie zmieniać. Niestety środa to czas chemicznych "obiadków". Jutro koniec pierwszego cyklu. Pozostaną jeszcze 2. Jeszcze 6 tygodni. W poniedziałek wizyta u onkologa przed rozpoczęciem drugiego cyklu. Oznacza to, że znowu będę musiał zostawić swojego Rudzielca na całeeee trzy noce samego :(

Selfie :)




niedziela, 22 lutego 2015

19-22 Luty

Piątek był innym dniem niż te poprzedzające. Postanowiłem wybrać się do miasta na zakupy. Ubrałem się ciepło, zabezpieczony czapką i kapturem około południa ruszyłem na spacer. Nie forsowałem tempa spaceru, muzykę też dobrałem wolniejszą, abym przez przypadek się nie zapomniał i biegiem nie leciał do miasta. Ten spacer dobrze mi zrobił :) przewietrzyłem siebie i mózgownicę ;) w polskim sklepie kupiłem gniazdka i kilka innych pierdół. Na markecie kupiłem zapas świeżych owoców. Nadszedł czas zdrowego odżywiania. Korzystając z okazji udałem się na pyszny, polski obiad. Dzięki Tola i Piotrek :)
W drodze powrotnej wolałem nie ryzykować i udałem się na autobus. Mimo tej wycieczki nie czułem się jakoś szczególnie zmęczony. Chyba powoli dochodzę do siebie po "chemicznych" obiadkach.
W sobotę wybrałem się na pocztę, która okazała się zamknięta. Przynajmniej spacer miałem odbębniony. Wpadli byli sąsiedzi w odwiedziny. Jak zwykle było miło i przyjemnie :) kuzyna żona dostarczyła mi zajebiście pyszny czerwony barszcz. Jednak tutaj zaskoczę Was wszystkich bo drugie danie zrobiłem sam :) na dwa podejścia, ale zrobiłem. Spaghetti, które upichciłem raczyliśmy się wieczorem ze znajomym, który mnie odwiedził. Miło było Go zobaczyć po tak długim czasie. Nie wiem kiedy teraz mnie odwiedzi bo zlałem Go bardzo w Fifę :P Takich przeciwników to ja mógłbym mieć codziennie. Wieczorem, późnym wieczorem, odwiedziłem jeszcze sąsiadów.
Sobotę uważam za bardzo miło spędzoną. Zmęczenie było dużo mniejsze, nie spędziłem całego dnia w łóżku, mdłości też jest coraz mniej. Lekkie bóle w klatce piersiowej i małe ilości krwi z nosa są do przeżycia.
Dzisiaj zamierzam wybrać się do kuzyna w odwiedziny. Oczywiście będzie trzeba się zabezpieczyć bo pogoda dzisiaj nie zbyt ciekawa. Jutro wizyta u psychologa. Czas "wyspowiadać się" ze swoich myśli.

czwartek, 19 lutego 2015

18 Luty

Wstałem, zjadłem, tabletki wziąłem. Przez chwilę zwątpiłem w pomysł dojazdu do szpitala środkami komunikacji. 5minut w łóżku przed wyjściem jednak podładowało moje baterie i ruszyłem. Autobus, pociąg. Chciałem przykozaczyć i przez 5minut stałem w pociągu. Zmądrzałem jednak szybko i poszukałem siedzącego miejsca. Dla kogoś z boku może to wydawać się dziwne, nienormalne, udawane. Zmęczenie po chemii jednak jest nie do porównania. W chwilę robisz się zmęczony i nie masz na to wpływu. Możesz jedynie usiąść, położyć się. Wiedziałem o skutkach ubocznych chemioterapii, wiedziałem o zmęczeniu. Jednak nie tego oczekiwałem. Teraz już wiem, że po pracy nigdy nie byłem jeszcze naprawdę zmęczony :P
Kolejny autobus i znalazłem się przed szpitalem. Oczywiście przed czasem. Wszedłem i od progu mdłości wróciły. Smrodek szpitala skutecznie zamienił w miarę dobry dzień w ten gorszy.
Winda, Ward 3 i Super Mario wrócił. Wszyscy przywitali mnie z otwartymi ramionami :) czułem się dużo lepiej. Znałem tych ludzi, wiedziałem czego się spodziewać i po co tu jestem. Na miejscu okazało się, że chemia została przesunięta z 13 na 15, ponieważ worek z "obiadem" nie zdążył dojechać. Dostałem łóżko, poszedłem do sklepiku po chipsy, colę i wodę. Cola ratuje mnie przed mdłościami pomiędzy braniem tabletek. W między czasie odwiedziły mnie poznane podczas ostatniej wizyty pielęgniarki i pielęgniarze :) wybiła 15 i pojawiła się jedna z moich ulubionych piguł wraz z zestawem strzykawek, igieł i jebanych tasiemek. Siedziałem twardo, starałem się nie patrzeć, nie myśleć o tym. Udało się prawie bezboleśnie, szybko w miarę. Gdyby nie to, że ręka zaczęło mi drżeć, obleciał mnie pot i ciśnienie z pulsem skoczyły do granic możliwość to byłoby całkiem dobrze. Niestety gorąc, brak świeżego powietrza o mało nie doprowadziły do tego,że super Mario by zemdlał :P na szczęście w miarę szybko udało się otworzyć okno i jakoś doszedłem do siebie. Posiedziałem tak jeszcze chwilę i stwierdziłem,że nie będę się dalej męczył skoro mam łóżko. Założyłem słuchawki, zamknąłem oczy i jakoś zleciały te dwie godziny. Niestety po skończonym chemicznym obiedzie trzeba było oderwać tasiemki ;/ ja pierdolę! W następną środę golę obie ręce :) odrywanie tasiemek zdecydowanie bolało najbardziej. Z tego miejsca chciałbym zaznaczyć, że podziwiam wszystkie kobiety, które z własnej, nieprzymuszonej woli oddają się zabiegom depilacji :)
Ze szpitala poszedłem do Subway'a :) kanapka zaliczona i można było wrócić do domu. W drodze powrotnej polski sklep zaliczony. Udało mi się obejrzeć pierwszą połowę meczu Realu i zmęczenie zaprowadziło mnie prosto do łóżka :)
Dzisiaj jest ok. To znaczy dalej jestem zmęczony, dalej mam mdłości. Temperatura w normie. Trochę krwi zaczęło się pojawiać z nosa podczas wydmuchiwania, ale to też normalne. Trochę gorzej z cerą po chemii. Mam nadzieję, że to minie :)
Doszły mnie słuchy, że mężczyźni z mojego grona znajomych zaczęli się badać :) bardzo mnie to cieszy, że moja sytuacja, moja osoba czy mój blog spowodowały zainteresowaniem tym tematem. To naprawdę bardzo ważne. Kobiety dbają o swoje piersi, a my dbajmy o swoje jądra.
Szybsza diagnoza, szybsza reakcja!
Z tego miejsca chciałbym poprosić wszystkich czytających o udostępnienie mojego bloga gdziekolwiek się da :) facebook, meile, wiadomości. Każda forma jest dobra :) może komuś to pomoże :)